Zakon Światła Ostoja Fantazji

  • Pamiętniki
  • Galeria

Reklama

  • Rudik - portfolioKroniki Fallathanu - Najlepszy MMORPG Tekstowy

Gazeta

  • Przesuń w dół scrollem by przeczytać resztę!
    Czytaj więcej...
Facebook ZakonnyRSS

Ogłoszenie

Sprawdź fazę księżyców! Posłuchaj herolda! Pokaż list gończy! Sprawdź warunki pogodowe! Zbieraj zioła!
Posłuchaj adepta świątynnego! Sprawdź tablice projektową! Czytaj nagłówek gazety!

Całe forum Zakonu Światła podlega ochronie praw autorskich! Wszystkie prawa zastrzeżone! / All rights reserved!
przerwynikprzerwynik


Optymalne przeglądanie forum umożliwia przeglądarka Opera!

Jesteś nowy/a/e? ABC Zakonu! - kliknij a wiele zrozumiesz!


Aktualnie odbywa się EVENT! Początek w TYM MIEJSCU! Każdy chętny jest proszony o napisanie tam posta który informuje o przybyciu postaci.
przerwynikprzerwynik

Zarząd przypomina o powszechnym obowiązku wypełnienia zakładki "Komunikatory" w profilu. Nie wywiązanie się może wiązać się z przykrymi konsekwencjami, oraz utrudnieniami w grze.
przerwynikprzerwynik

przerwynikprzerwynik


#1 2006-08-30 02:12:13

 Mangel

http://tnij.org/gbnehttp://tnij.org/gb0f

status mangel@aqq.eu
7659312
Call me!
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2006-08-26
Posty: 1762
Punktów :   
Rasa: Anioł
Profesja: Dowódca gwardii Avarone
Praca: Mistrz Zakonu
Totem: Gryf
Zwierze: Żywiołak many
WWW

Dział Kroniki ludzi

Ludzkość jest jeszcze młoda, ale ma bardzo dobrych kronikarzy, pisarzy i magów, poznaj ich dzieła.


http://tnij.org/hdnq

Pamiętaj Guest, anioły widzą wszystko.

Offline

 

#2 2006-11-09 17:31:14

 Nikoletta

http://tnij.org/gg6fhttp://tnij.org/gg6iAmazonka

Skąd: Werrizania
Zarejestrowany: 2006-08-28
Posty: 2540
Punktów :   
Rasa: Człowiek
Profesja: Asasynka
Praca: Zwiadowca Zakonny
Totem: Konik iha-ha!

Re: Dział Kroniki ludzi

No to jak już coś o mnie wiecie, to chyba mogę opisać Wam bóstwo czczone przez amazonki...
Imię Najwyższej Bogini wymawiano rzadko ze względu na szacunek i bojaźń jaką okazywały jej Wilczyce. Ishma - tak brzmiało, ale głównie używano przydomku "Najwyższa" lub "Gniewna". Chyba nie muszę mówić jak wyglądały jej posągi...Była to oczywiście kobieta z głową wilczycy i długim ogonem, trzymająca długą włócznię i choć postacie jej były z kamienia, zawsze miałam wrażenie, że patrzy na mnie, a w jej oczach płoną czerwone ogniki niepohamowanego gniewu i okrucieństwa.
Bo Ishma, była złą boginią. Żądała często krwawych ofiar. Nie tylko ze zwierząt. Składano je podczas święta Zamierania (Saovine) w nocy z Ostatniego Dnia Drugiego Miesiąca Jesieni na Pierwszy Dzień Trzeciego Miesiąca Jesieni (31.10/01.11). Były to głównie ofiary dziękczynne i błagalne składane w rytualny sposób, lecz w tych obrządkach uczestniczyć mogły jedynie wyznaczone do tego celu amazonki - zwane imshathkami. Imshathki można łatwo rozpoznać po tatuażu na przegubie prawej ręki. Nosiły święte miecze z subtelnie wykrzywionym, jednosiecznym ostrzem. Były strażniczkami świętego ognia, który był odzwierciedleniem gniewu Ishmy. Jej zwierzęciem był oczywiście wilk, ale nie byle jaki rzecz jasna. Biały wilk - okaz tak rzadki jak kult tej bogini.
Święty zakątek Ishmy znajdował się w sercu puszczy. Stały tam cztery kamienne misy, w których palił się ogień, a w środku był drewniany ołtarz, na który wnoszono ofiary - całe ciała, czasem wnętrzności, czasem tylko jakieś przedmioty. Nigdy nie uczestniczyłam w tym rytuale, więc niewiele o nim mogę opowiedzieć. Wiem tylko, że kończył się chóralnym wyciem amazonek podobnym do prawdziwego wycia wilków.
Ishma odpowiadała więc za urodzaj, pomyślne łowy, pokój. Proszoną ją o męstwo i odwagę dla nowych amazonek. O siłę i zwycięstwo w bitwie lub o chwalebną śmierć na polu walki. Gdy ten porządek został zaburzony, oznaczało to, że Ishma jest niezadowolona z ofiary, a jej gniewu bały się wszystkie Wilczyce...Ishma - piękna w swym okrucieństwie, krwawa mgła dla wrogów, kochanka śmierci - tak o niej mówiono. Dla mnie była jedynie uosobieniem Zła.

PS. - Napisałam coś, ale nie wiem, czy sie nadaje


Karta Postaci
aKP

Fortune Favours The Bold
Born to be Wild

...wódka naturalnie przywraca pion...

Offline

 

#3 2007-10-07 22:32:32

Jaroo

Druid z rodu Szarokijów

8646227
Zarejestrowany: 2007-05-30
Posty: 571
Punktów :   
Rasa: Człowiek
Profesja: Druid
Praca: 462
Totem: S=5; W=4; Sz=5; I=6; M=5; U=0
Zwierze: 43%

Re: Dział Kroniki ludzi

"O druidach słów kilka"
Opracował Jaroo Szarokij, w oparciu o inne źródła.

"O druidach ludzie wiedza niewiele - uwazają ich za dzikusów, którzy tylko zdobią ściany swych szałasów porożami jeleni i kłami dzików. Ale tak nie jest.
Nieco historii:
Otóż druidzi to spokojny lud wywodzacy się od Hidrina i Enylvi, których uważa się oficjalnie za przodków wszelkich druidów. Zamieszkują oni głównie lasy, okolice źródeł rzek i najstarszych okazów drzew, w których to zamieszkują duchy.
Wierzenia:
'Religia' druidów opiera się o trzy filary - Filar Natury, Filar Żywiołów i Filar Wiary.
Filar Natury daje spokój i jest podstawą, jeśli chodzi o rytuał Kive, czyli stawania się druidem. Bez opanowania wierzeń Filaru Natury nie można opanować kolejnego, którym jest Filar Żywiołów.
Ten z kolei odpowiada za wszelakie umiejętności magiczne, którymi mogą posługiwać się adepci nauk druidów. Jednak magia ta pochodzi od jedności z naturą, a nie rozkazywaniu przeistoczonej energii chaosu. Bez jedności i przyjaźni nie można panować nad żywiołami.
Filar Duchów obejmuje wszelaką wiedzę i pamięć. Aby jednak móc łączyć sie z duchami trzeba przejśc kolejny rytuał, zwany Nakive, czyli "Próba kości". Z nazwą tą wiąże się pewne podanie przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Życie:
Druidzi mieszkają nie tylko w lasach, jak powiadają niektórzy. Znaczna cześć mieszkańców lasu wywędrowała dzisiaj w góry, gdzie stają się pustelnikami zdobywając pożywienie wyłącznie przy pomocy zwierząt i jedności z żywiołem. Dzieje sie tak, ponieważ przez lasy przetaczaja się wiele zła, którego chcieliby uniknąć. W górach żyją w izolacji, która daje im spokój.
Jednak część od dawien dawna żyje w lasach. Jedni opuszczają je częściej, inni rzadziej. Jeszcze inni wcale. W borach można spokojnie żyć, jeśli się potrafi, a dodatkowo uczyć się i jednoczyć z Naturą.
Złoty Sierp:
Sybol ten staje się już zapominany. Jest to także odzwierciedleniem upadku druidów - niegdyś byli liczacymi się mędrcami, zamieszkiwali całe wioski i dzielili się wiedzą z potrzebującymi, teraz żyją w izolacji i z rzadka pokazują się ludziom. Złoty Sierp był przekazywany z ojca na syna w chwili gdy ten przechodził rytuał Kive. Wraz z sierpem potomek dostawał wiązkę jemioły. Gdy ta zwiędła przychodził czas na rozstanie z ojcem. Dla syna oznaczało to 10 dni postu i ciężką pracę. W dawnych społecznościach po 10 dniach młody druid otrzymywał skromny szałas, gdzie mógł mieszkać. Teraz wszystko uległo zmianie. Nie ma złotych sierpów, a rytuałów nie przestrzega sietak ściśle jak kiedyś.
Zarys:
Każdy druid po przejściu rytuału Kive łączył się z jednym żywiołem ściślej, za to z innym nie wiązał sie praktycznie wcale. Nie był to jednak świadomy wybór - Podczas ceremoni przyszłego druida karmiono specjalną mieszanką, która pozwalała połączyć się z Duchem Natury. Podczas wizji duch pokazywał cztery symbole żywiołów - Język Ognia, Wietrzną Trąbę, Wodną Falę i Bruzdę Ziemi. Jeden z symboli pokrywał drugi jednocześnie powiększając się. Po rytual młody druid wiedział, który z żywiołów jest mu najlepszym przyjacielem.
Zajęcia:
Druidzi, gdy żyją już na własną rękę, zajmują się zielarstwem i zbieractwem. Zbierają zarówno grzyby, owoce i rośliny, a także poroża, rogi, kły i poszczególne kości. Zbieranie owoców ziemi jest oczywiste - są one składnikami setek naparów i mikstur, które wytwarzają druidzi. Jednak po co im kości i rogi? Otóż nie do ozdoby ścian. Wiąże się to ze starą jak świat przepowiednią o ostatecznej bitwie. Mówi ona ostatnim starciu wszystkich druidów z siłami natury. Dlategoż właśnie każdy druid zbiera kości i, z rzadka skóry, aby wykonać z nich legendarną zbroję, która ma uchronić właściciela przed zagładą i pozwolić na stworzenie nowego świata."

(Zbór legend i podań opublikuję wkrótce.)


Moja Karta Postaci


Rasa:                 Człowiek
Profesja:           Druid
Charakter:         Neutralny
Zalety:               Dyplomatyczność 
Wady:                Nieumiejętność walki
Umiejętności:    Druidzkie
Zwierze:            Jenot

Offline

 

#4 2007-11-13 22:57:09

 Mangel

http://tnij.org/gbnehttp://tnij.org/gb0f

status mangel@aqq.eu
7659312
Call me!
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2006-08-26
Posty: 1762
Punktów :   
Rasa: Anioł
Profesja: Dowódca gwardii Avarone
Praca: Mistrz Zakonu
Totem: Gryf
Zwierze: Żywiołak many
WWW

Re: Dział Kroniki ludzi

Ludzie to najszybciej rozwijająca się rasa na świcie. Posiadają nie tylko wielki intelekt lecz także bardzo dużą rozrodczość.
To właśnie dzięki niej w ciągu kilku pokoleń mogą się tak zróżnicować że stanowią niemal dwa odrębne gatunki. Ileż to nacji człowieczych zniknęło z powierzchni ziemi? A ileż zostało? W niniejszym dziele pozwolę sobie przybliżyć Ci, drogi czytelniku, kilka z nich.



Sokolnicy.

Historia:
Nacja ludzi która przybyła do nas za Portalu. Jest to dziwny i bardzo surowy naród.
Mawia się że w ich ojczystym świecie wybuchła wojna między wyzwolonymi kobietami, które nazywali Czarownicami, a mężczyznami. W wyniku tych wojen wielu poległo, świat został spustoszony a na domiar złego został najechany przez przedstawicieli innych światów.
Wtedy to  kobiety i mężczyźni połączyli siły, wspólną mocą otwarli portal prze który cały naród uciekł. Jednak kosztowało ich to wiele mocy, jeszcze wiele pokoleń dalej będą odczuwać ten wysiłek w formie braku mocy magicznych.

Wygląd:
Ich twarze charakteryzują się ostrymi rysami, oczy zaś są lekko skośne. Nie jest to nacja karłów, najniższy z nich zawsze będzie wyższy od przeciętnego elfa.
Mężczyźni są dość smukli lecz dobrze umięśnieni. Biegle władają każda bronią, lecz najbardziej lubią miecz i pistolety strzałkowe. Mają czarne, krótkie, proste włosy i zazwyczaj piwne oczy.
Kobiety nie ustępują im w sile i zwinności. Ich twarze są mocno ogorzałe, zaś cera bardzo jasna, tak jak mężczyźni widuje się u nich tylko czarne, proste włosy.

Charakterystyka:
Ponieważ cały ich naród stracił moce magiczne musieli stać się wojownikami. Po przejściu przez portal mężczyźni zmusili kobiety do poddania się i uczynili z nich pariasów społeczeństwa. Sami zaczęli budować fortece w górach które nazywali Gniazdami. Każde Gniazdo otoczone jest wioskami kobiet które nie mogą mieszkać z mężczyznami i muszą sobie radzić same. Co jakiś czas wojownicy zjeżdżają do wiosek by przez siedem dni kochać się z kobietami celem zapłodnienia ich. Siódmego dnia orgii zabierają wszystkich chłopców którzy urodzili się od ostatniej orgii i zabierają ich do Gniazda gdzie są wychowywani na wojowników.
Mężczyźni odizolowani od kobiet nawiązali bardzo bliskie stosunki z sokołami zamieszkującymi góry. Tresowali je i przebywali przez cały czas razem. Wynikiem tej symbiozy są sokoły rozumiejące ludzką mowę i potrafiące zarazem przekazać to co widziały w formie psychicznego impulsu. Są nie zastąpione w walce i zwiadzie, zaś ich wierność jest legendarna.



Sukularczycy:

Historia:
Nikt do końca nie wie skąd wzięli się Ci ludzie morza. Od dawien dawna ich statki przemierzały morza i oceany całego znanego świata.

Wygląd:
Sukularczycy to naród blondynów o niebieskich oczach. Nie są wielcy, jednak z krasnoludami też pomylić ich nie można. Nie zapuszczają bród ani wąsów zaś mięśnie hartują im lata spędzone na morzu. Mawia się że w oczach sukularczyka dojrzeć można horyzont na oceanie, nawet gdy ten jest w górach. Ci ludzie nie tylko panują na morzach, oni je mają w sobie.

Charakterystyka:
Woda i statek to dla nich rzecz największej wagi, za poważne zanieczyszczanie morza w najlepszym razie mogą okaleczyć. Nienawidzą wszystkiego co zagraża ich statkom i wodzie. Nie są związani z wodą w żaden magiczny sposób, jednak źle czują się na lądzie.
Na statki zabierają całe rodziny, to na potrzeby takich pływających domów wynaleźli filtry solne, które nie tylko odsalają wodę morską ale też uzdatniają ją do picia. Bywa że Sukularczyk schodzi pierwszy raz na ląd dopiero w wieku w którym powinien zakupić własną łódź lub zaciągnąć się pod cudzą banderę. Rzecz jasna mają swoje miasta a nawet państwa, jednak zawsze są to tereny nadbrzeżne.
Ostatnio obserwuje się migracje dużych grup sukularskich w głąb lądu, trasy wędrówek i nowych osiedli ciągnął się zazwyczaj w górę rzek i na terenach słabo zaludnionych.



Stara Rasa

Historia:
Historie tej nacji znają chyba tylko jej przedstawiciele. Dlatego też ja nie mogę wam jej przybliżyć.

Wygląd:
Mają oliwkową cerę i czarne proste włosy, oczy zawsze mają kolor dobrego piwa. Rysy twarzy nie są aż tak ostre i kanciaste jak u sokolników, przywodzą na myśl raczej twarze elfów. Przedstawiciele tej nacji starzeją się bardzo wolno, dopiero tuż przed śmiercią widać ile naprawdę mają lat. Fakt że dożywają nieraz kilkuset lat sprawia że potrafią nauczyć się znacznie więcej niż przeciętny człowiek, jednak wiedza jest ich brzemieniem, z czasem ich kości przenikają nią. Bardzo stary człowiek waży nieporównywalnie dużo w stosunku do swego wyglądu. Starzenie w ich przypadku zatrzymuje się w wieku lat czterdziestu pięciu.

Charakterystyka:
Stara rasa to najpotężniejsza z nacji ludzkich. Wielu twierdzi ze bliżej im do elfów niż ludzi, jednak oni sami zawsze twierdzili że są ludzką nacją. Ich długowieczność zapewnia im niebywałą pamięć rasową co owocuje bardzo dużym zaawansowaniem magii i dziedzin jej pokrewnych. To właśnie w obrębie tej rasy najczęściej spotyka się moce psychiczne.
Jednak należy nadmienić iż jest to naród bez kraju. Dawniej byli nomadami, gdy zaczęli się osiedlać nie było już ziemi która mogłaby być ich. Stąd duże ich rozproszenie i częste mezalianse doprowadziły do podziału tej nacji na wiele różnych odmian.



Nomadzi

Historia:
Przedstawiciele tej nacji byli mieszkańcami pustyń. Nomadzki styl życia i proste osadnictwo w oazach były dla nich przez długi czas złotym środkiem, do czasu.
Gdy Chaos zajął cywilizowaną północ wiele szlaków handlowych przestało istnieć, jednak potęga pieniądza działała i wtedy. Nowe szlaki handlu powstawały na zgliszczach dawnego świata, kilka z nich prowadziło przez pustynie na których żyli Nomadzi.
Nomadzi najpierw najmowali się jako przewodnicy i tragarze, później sami stali się handlarzami. Czas stał po ich stronie, wielkie miasta zaczęły wyrastać na piaskach pustyń, Barbici z nomadów nie znających pojęcia własności zmienili się w chytrych kupców podróżujących po całym znanym świecie.

Wygląd:
Nomadów nazywa się często ciemnoskórymi, co najlepiej oddaje ich wygląd. Mawia się że Nomadzi o brązowej skórze rodzą się poza pustynią, zaś Ci którzy przyjdą na świat w kraju swych przodków są dużo ciemniejsi.
Czarne, wełniaste włosy często zaplatają w drobne warkoczyki lub golą na łyso, jest to znak przynależności do grupy społecznej, łysi są najniższą klasą. Nikt poza najbardziej prominentnymi osobami w ich społeczeństwie nie może nosić brody. Najczęściej przywilej ten uzyskuje się w bardzo sędziwymi wieku, stąd przywódców, myślicieli i naukowców nazywa się Białobrodymi.

Charakterystyka:
Mawia się że „Nomadzki żebrak sprzeda nawet powietrze”, powiedzenie to w pełni oddaje charakter tego narodu i jego pęd do zysku. Nomadzi świetnie adaptują się do każdych warunków klimatycznych i materialnych, nie zraża ich mróz czy upał, dokonają niemożliwego by zarobić.
Nie oznacza to jednak iż całe ich jestestwo kręci się wokół chęci zysku, by oddać im sprawiedliwość warto nadmienić iż ta zachłanność jest wynikiem bardzo szczególnych praw religijnych. Nomad modli się w życiu tylko raz, w dniu dwunastych urodzin, wtedy też ma przeprowadzić pierwszą poważną transakcje, później co pięć lat ma on składać ofiarę świątyni w swym rodzinnym mieście. Wśród ludzi tej nacji nawiązała się swoista rywalizacja, każdy chce dać świątyni coś cenniejszego i rzadszego niż inni, każdy usiłuje dać coś czego nie dali inni. To właśnie ten zwyczaj pcha ich w coraz dalsze podróże za coraz większymi pieniędzmi za które mogliby kupić coś czego nie będą mieli inni.
Nomadzi to jedna nacja w której panuje pełne równouprawnienie i wzajemna tolerancja bez granic.



Jarpowie

Historia:
„Życie ich końmi, konie zaś wszystkim” tak pisał o nich pewien dawny kronikarz. Jarpowie związali nie tylko swe życia z końmi, ich siłą i pięknem, związali się też z nimi w sposób magiczny.
Mówi się że tuż po odparciu Chaosu Jarpowie aby przetrwać podążali przez spustoszony kontynent za stadem dzikich koni. Obozowali tam gdzie one, pili tą samą wodę co one, żyli ich życiem przeszło trzy pokolenia. A gdy nadszedł czas ze wszyscy znów zaczęli się osiedlać i ponownie wznosić z gruzowisk filary swych cywilizacji jarpowie wybrali dalszą wędrówkę z końmi które zaakceptowały ich jak swoich. Wtedy to szamani połączyli dusze swego narodu z duszami szlachetnych koni a sami przybrali postaci centaurów.

Charakterystyka:
Jarpów bardzo często zatrudnia się jako stajennych czy łowców rumaków. Nie przeszkadzają im trudy podróży czy niewygody. Śmiertelnym natomiast jest dla nich zbyt długa rozłąka z końmi. Nikt nie potrafi wyjaśnić jaka magia to powoduje, jednak po tygodniu nie kontaktowania się jarpa z koniem pada on martwy brocząc krwią z ust i nosa, zupełnie jakby jego ciało zostało wewnątrz zmiażdżone.
Żyją w społeczeństwie klanowym, każdy klan ma swoją hierarchie wartości i swoje zasady. Wszyscy jednak podlegają Władcy Koni wybieranemu przez walne zgromadzenie przywódców klanowych raz na dziesięć lat.

Wygląd:
Jarpa łatwo rozpoznać po szarych włosach i zielonych oczach. Mimo iż w większości żyją w osiedlach namiotów i na co dzień obcują z naturą nie wyglądają zbyt imponująco. Z reguły są niscy, w porównaniu do np. sokolników, zaś ich muskulatura przywodzi na myśl bardziej arystokratyczne rody zachodu niż ludzi lasu i tułaczki.
Podsumowując, są mali, chuderlawi ale jednak znają się na swej robocie.


http://tnij.org/hdnq

Pamiętaj Guest, anioły widzą wszystko.

Offline

 

#5 2007-12-09 11:59:08

Jaroo

Druid z rodu Szarokijów

8646227
Zarejestrowany: 2007-05-30
Posty: 571
Punktów :   
Rasa: Człowiek
Profesja: Druid
Praca: 462
Totem: S=5; W=4; Sz=5; I=6; M=5; U=0
Zwierze: 43%

Re: Dział Kroniki ludzi

- Nie ma innego wyjścia? - Głos przerwał ciszę, tworzącą żałobny nastrój. Była ciemna noc, księżyc już dawno ukrył się przed wzrokiem wszystkich, nie chcąc być świadkiem tego co miało się stać.
- Nie. - odrzekł stanowczo agresywny, żądny zemsty głos - Nie ma innego wyjścia. Czy ty nigdy nie zrozumiesz?
- Nie chodzi o to. Po prostu spróbujmy...
- Nie! - przerwał mu krzykiem. - Wyślij ich. Po prostu zrób co mówię...
Na zalesionym wzgórzu zapanowało lekkie poruszenie. Jednak mieszkańcy dworku u podnóża niczego się nie spodziewali. Spali w najlepsze. Ze zwinnością kotów, bezszelestnie, dwa tuziny ludzi ruszyły w dół. Powoli i z opanowaniem. Nikt nie krzyczał, ni nie sapał. Nawet kołnierze ze srebrzystego futra nie lśniły.
Dwie postacie obserwowały wszystko z góry. Odziany w grube skóry i piękne futra dowódca wspierał się na toporze. Jego głowę zdobił czarny, rogaty hełm.
- Zaraz zobaczysz jak się obchodzić z takimi jak oni. - rzekł sucho, ale z dumą. Wiedział co sie stanie. Drugi tylko opuścił głowę nic nie mówiąc.
Tymczasem oddział dotarł już do skromnej, acz wyglądającej solidnie, palisady. Bez najmniejszego problemu pokonali przeszkodę i wpadli na teren dworku szlachcica. Dwójkami wpadali w każde drzwi niszcząc i zabijając wszystko co było za nimi. W kilka chwil cały dworek płonął, rozświetlając kamienną twarz dowódcy. Oddział powrócił.
- Niczego nie znaleźliśmy... - rzekł posłaniec. Niczego więcej powiedzieć nie zdołał. W jego bok z niesamowitą siłą wbił się ogromny topór.
- Niemożliwe! - zawył odziany w czarny hełm człowiek - To niemożliwe!
- Najwidoczniej spodziewali się nas... - zasugerował asystent.
- Ale skąd... - nagle dowódca urwał. Coś tu nie grało. Przecież wszystko było zapięte na ostatni guzik. Zrobione tak jak trzeba. Nie! Tu musiał być jakiś haczyk. - Ale skąd mieliby wiedzieć? - powiedział nie oczekując odpowiedzi. Przeczuwał, że gdzieś w obozie jest szpieg. I chyba wiedział kto nim jest...
- Najwidoczniej ktoś zdradził... - Asystent jak zwykle unikał prostej odpowiedzi.
I to był jego błąd. Jego głowa została zmiażdżona przez ten sam topór, który zabił posłańca. Dowódca sapiąc gniewnie zszedł ze skały i udał się do swoich ludzi.
Wstawało czerwone słońce, a dogasające zgliszcza budynków w dolinie odbijały krwiste promienie. Odór spalonych ciał rozchodził się między wzgórzami. Podniosła się poranna mgła, kryjąc odchodzące oddziały barbarzyńców.
Hured nie był szczęśliwy. Wręcz przeciwnie - był wściekły! Wściekły na wszystko! Skoro w wśród jego własnych ludzi zdarzyła się zdrada to nie znaczyła nic dobrego. Co więcej, zdradził go jego własny doradca. Przeklęta bestia! Zdradliwa pijawka, żerująca na jego umyśle.
Udał się do swojego namiotu nie zamieniając z nikim ni słowa. Jego ludzie akurat opowiadali sobie o rzezi jakiej dokonali zajadając jakąś dziczyznę. Nikt nie widział postaci w ciemnozielonym płaszczu przyglądającej się wszystkiemu z wysoka...

* * *



Było południe kiedy stary Natr, wraz ze swym psim kompanem wracał z polowania. Los chciał, że dzisiaj wracał bez zdobyczy. Jednak nie obwiniał za to swego, równie sędziwego zresztą, psa. Starzec miał swoje zasady. Jakąś milę od swojej ubogiej chatki poczuł dziwny swąd. Jedyne co z tego rozpoznał, to smród dymu. Jego źródło musiało być daleko... Gdzieś za wzgórzami.
- Ech - westchnął - Bogate palą las, żeby zwierzynę pewnie zagonić gdzieś w róg, i na ucztę wystawną wybić tuzin dzików i jeleni. - powiedział z wyrzutem - A potem mi się owce nie chcą paść, bo trawa dymem śmiardnie!
Późnym popołudniem wrócił do domu i rozpalił ogień w piecyku. Owce zagonił do zagrody i usadowił się w bujanym krześle wpatrując się w okno. Hala była czysta, trawa łagodnie powiewała na wietrze, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, wydłużając cienie. Jedynie ptaki nie śpiewały i owce nie beczały. Natr zszedł do piwnicy po mleko. Zawsze pił kubek przed snem. Po skromnej kolacji złożonej z placków wypiekanych na piecu położył się do swojego twardego łóżka. Gdy tylko słońce zaszło, zasnął.
Noc jednak nie była spokojna - jego zwierzęta, miast spać, przechadzały się nerwowo. Starzec jednak tego nie słyszał. Dopiero głośne szczeknięcie psa go obudziło.
- Co się stało, Sub? Co zobaczyłeś? - zapytał głaszcząc towarzysza po karku. Zwierzak wpatrywał się w ciemność powarkując. Jednak Natr niczego nie dostrzegał. W pewnym momencie wydało mu się, że słyszy szczęknięcie stali. Przypomniał sobie, że tak brzmi tylko ostrożnie dobywany z pochwy miecz. Odwrócił się... Jednak nim coś dostrzegł został przebity długim mieczem...

* * *



Korytarz przemierzała wysoka postać, z mieczem u boku i eleganckim płaszczem. Echo odbijało kroki jego pancernych butów. Wpadł przez ogromne odrzwia do sali. Na zdobionym fotelu, dokładnie naprzeciwko drzwi, siedział sędziwy, posiwiały człowiek w grubej, kunsztownie wykonanej szacie. Gdy usłyszał hałas podniósł nieco głowę.
- Czego chcesz, młokosie? - wysapał z trudem. Nie tyle co wiek, ale jakaś magiczna ingerencja spowodowała osłabienie króla.
- Barbarzyńcy, panie! Pustoszą wzgórza, zabijają pasterzy i palą wioski. Musimy coś zrobić!
Jego głos zabrzmiał w całej sali tronowej, odbijany po stokroć echem.
- Myślisz, że tego nie wiem? Masz mnie za głupca? Wszyscy doskonale o tym wiedzą, tylko ty nie potrafisz utrzymać nerwów na wodzy i otwierasz niepotrzebnie usta. Stwierdzanie faktów w niczym nam nie pomoże.
Do sali weszło spokojnie trzech mężczyzn, w takich samych płaszczach jak nowo przybyły. Ukłonili się w pas i złapali młodego awanturnika.
- Umawialiśmy się, nie pamiętasz, Artvinie? - wyszeptał jeden z trójki. - A sam dobrze znasz warunki umowy. I bez żadnego 'ale'!
Skinięcie wystarczyło, aby Artvin stracił możliwość ruchu. Dwoje rosłych strażników wywlokło go z sali, przeciągnęło przez całą, niewielką mieścinę i wyrzuciło za bramę. Nie zostawili mu niczego - miecza, zbroi, inwentarza.
Po krótkim namyśle, wygnany z miasta, postanowił udać siew tułaczkę. Ku wzgórzom.

* * *



Hured i jego podwładni przemierzali wzgórza. Gęsta mgła doskonale ukrywała ich przed wzrokiem ciekawskich. O ile tacy by się znaleźli. Popołudnie przechodziło w wieczór, a oni nadal maszerowali. Tak w rzeczywistości to tylko dowódca wiedział gdzie idą. Choć ludzie mówili między sobą różne rzeczy.
Przeszli grubo ponad dziesięć mil od ostatniego obozowiska. Trzeba przyznać, że wytrzymałość ludzi północy jest zaskakująca. A ludzie Hureda byli jeszcze dodatkowo szkoleni, co było po nich widać, kiedy rzucali się do walki. Otaczające rozległą dolinę wzgórza tworzyły półokrągły kształt ustępując na końcach ogromnej rzece - Cevr. Za tą właśnie rzeką rozciągało się bogate, acz upadające królestwo, cel podróży barbarzyńców. Mimo, że kraj chylił się ku upadkowi, to przecież mógł sobie poradzić z dwoma tuzinami wojowników.
- Planujesz coś chytrego, Huredzie? - zapytał ktoś, kto najwyraźniej nie czuł tak wielkiego szacunku do dowódcy jak reszta. Właściwie to mogło być nawet odwrotnie.
- Niech te psy dowiedzą się, że to co jest moje, powinno być w moich rękach. A za tak bezczelną kradzież nie ma litości! - ryknął dowódca. Widać jeszcze nerwy mu nie przeszły.
- A czy to przypadkiem nie był twój błąd? - zadrwił lekko ten sam, syczący głos. - Przecież sprowokowałeś tę kradzież, można by rzec. Nie pamiętasz jak to było? - zaśmiał się demonicznie. Hured nie odrzekł nic. Zacisnął jedynie dłoń na toporze, aż pobielały mu paznokcie. Gdyby tylko mógł się pozbyć tego stwora. - Pamiętaj, że ni jestem tu z własnej woli - dodał, jakby czytając w myślach swojego słuchacza - Chętnie bym sobie ulżył pozbawiając cię życia, albo po prostu odchodząc, ale wtedy byłbyś skazany na klęskę już przy pierwszym starciu, nieprawdaż? I tak miałeś wiele szczęścia, że nie straciłeś ani jednego człowieka. Wiesz komu to zawdzięczasz?
Wrex mógł drwić tak przez cały dzień. Miał wiele powodów do śmiechu przy takim śmieciu jak Hured. Jednak gdy pochód dotarł do rzeki wszystko ucichło. Oddział barbarzyńców zaczął głowić się jak pokonać tę przeszkodę nie wzbudzając niczyjej uwagi. Oprócz tego że była jeszcze mgła i zbliżał się zmierzch...
- Wyślij piątkę ludzi, aby sprawdzili drugą stronę mostu. Jeżeli spotkają opór mają się go pozbyć. Po cichu. Potem ruszymy, bez świadków i spokojnie. - doradził zakłopotanemu dowódcy jego demoniczny towarzysz. - I co ty byś beze mnie zrobił, co? - zarechotał i skrył się w cieniu, bacznie się wszystkiemu przyglądając.
Pięciu najlepszych ludzi ruszyło chyłkiem przez długi, szary most, zbudowany z ogromnych kamieni, podparty na sześciu filarach. Po jednej trzeciej drogi dotarli do bud strażników. Były puste. Widocznie wojska królestwa już nie pilnowały granic, tak jak niegdyś. Pozostałe dwie budy także były opuszczone. Jednak na końcu mostu na zwiadowców czekał dwakroć większy oddział konnych.
Zarżały konie, rozległ się szczęk stali, polała się krew... Był jeszcze jeden dźwięk. Wibrujący w uszach niczym werbel, jednak dużo wyższy i okropnie nieznośny.

* * *



Artvin początkowo był załamany swoją sytuacją. Wiedział jednak, że w mieście nie ma czego szukać. Co go skłoniło do buntu? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć w głębi duszy czuł, że zna odpowiedź. Albo pozna ją, wkrótce.
Postanowił jednak przygotować się do dłuższej drogi. Mógł poradzić sobie bez konia, ale bez miecza i jedzenia byłoby to głupotą. Jedyne czego potrzebował to oręża. Prowiant stawiał na drugim miejscu...
Gdy zmierzchło zaczaił się przy bramie, zwracając aby nikt go nie wypatrzył. W mieści nie odbywała się żadna uroczystość, więc większość mieszkańców, w tym gwardzistów, było trzeźwych. Artvin znajdował się jakąś staję od bramy, wpatrując się w nią przez cały czas. Chciał jedynie, aby ktoś przez nią wyjechał. W ciągu całej nocy nic takiego się nie wydarzyło. Wielkie, drewniane odrzwia nawet nie skrzypnęły. Z samego rana, kiedy od gruntu nachodziła mgła, a przeszywające zimno było odczuwalne na samych kościach, brama uchyliła sie nieco, aby wyłonił się z niej jakiś pijaczyna szukający żony.
- Nie źle pochlał w karczmie - pomyślał Artvin nie pamiętający już smaku wina - Ale może być nadzieją. - Więc ruszył w jego kierunku. Zawiany człowieczyna ułożył się jedynie pod murem i próbował zasnąć. To że było wilgotno i zimno najwyraźniej mu nie przeszkadzało...
- I tak pewnie nie będzie nic pamiętał, więc nic nie szkodzi... - pomyślał nim uderzył pijaka w głowę płaskim kamieniem.
Nieprzytomny mieszkaniec nie miał przy sobie pieniędzy. Ale jako, że uważał się za bogacza, nosił przy boku pochwę z mieczem. Oczywiście pochwa wyglądała o wiele lepiej aniżeli oręż w jej wnętrzu. Trochę rdzy, szczerbów i zaniedbań nikomu nie zaszkodzi...
Czując u boku broń Artvin poczuł się dużo bezpieczniej, więc odebrał swej ofierze jeszcze futrzany bezrękawnik. Tak wyposażony skierował się do najbliższego lasu. Ku dolinie Cevr. W linii prostej było może ze cztery mile. Nie mało, jak na piechura. A poza miastem równiny były przeważnie puste, nie wliczając pustelników i jakiś innych dziwaków, którzy nie lubią życia w mieście, lub potrzebują do życia czegoś, czego tam nie ma.
Szanse na upolowanie zwierzyny samym mieczem były naprawdę niewielkie. Przyszłość wygnańca nie zapowiadała się interesująco. Niebo zaścieliły czarne, deszczowe chmury. Deszcz był jedynie kwestią czasu. Artvin zaczął biec.
Zatrzymał się nagle, kiedy przez chwilę wydawało mu się, że we mgle widzi przemykający kształt. Złapał za miecz i wydobył go z pochwy z głośnym szczęknięciem. Po długiej chwili, kiedy wstrzymywał oddech, opuścił broń. Musiało mu się wydawać, choć mógłby przysiąc że coś widział. Schował miecz i ruszył dalej.
Gdy poczuł na karku pierwszą kroplę deszczu usłyszał także głos. Cichy i melodyjny, acz stanowczy i wyraźny:
- Witaj, Artvinie...

* * *



Loar podążał za barbarzyńcami do samej rzeki. Być może przedostaliby się oni na jej drugi brzeg, gdyby nie trzeźwość umysłu i szybkość tego młodego elfa. Kiedy Hured wysłuchiwał demonicznego towarzysza nadarzyła się przecudna okazja, aby przedostać się przez most i zmobilizować strażników. Byli oni jednak tylko cieniem tego, co powinno pilnować mostu. Teraz Loar wiedział, że królestwo chyli sie ku upadkowi.
Jeszcze zanim szczęknęła stal poganiał konia w kierunku dworu królewskiego. Jeżeli wszystko było po jego myśli, to po drodze czekał go jeszcze jeden przystanek... Ale to nie było nic pewnego. Gdy koń zaczął się pienić, postać w ciemnozielonym płaszczu zeskoczyła z niego i dalej udała się piechotą. Było już niedaleko. Na szczęście. Dopiero teraz usłyszał skrzeczenie Wrexa, oznajmiające, że teraz barbarzyńcy ruszą najszybciej jak się da, nie zostawiając niczego po drodze.
Trakt wiódł przez las prosto jak z bata strzelił, jednak Loar podróżował lasem. Niedługo potem jak zostawił konia wyszedł z lasu na równinę. Zakryta we mgle, równa jak stół równina prezentowała się nieciekawie, była zimna i niegościnna. W dodatku młody elf nie lubił mgły. Źle mu się kojarzyła...
Maszerował wolniej, uważnie się rozglądając, wypatrując. Skoro nie było ich w lesie, musieli być gdzieś tutaj, ukryci za białą osłoną. Po kilku długich godzinach poszukiwań dostrzegł coś. Dwie sylwetki...

* * *



- A więc mówisz, że nie powinienem się tam wybierać?
- Tak - odparła - Zwłaszcza teraz jest tam bardzo niebezpiecznie...
- Ale skoro to tylko dwie dziesiątki ludzi...
- Nie! - przerwała mu szybko - Te dwie dziesiątki zamienić się mogą w dwie setki, a nawet dwa tysiące. Możesz w to nie wierzyć, ale to prawda. Hured i jego ludzie nie są sami, tak jak nam się wydaje. I doskonale wiedzą co nam się wydaje. Spodziewają się bitwy gdzieś tutaj, na równinie, gdzie wybiją nas, a niedobitków powyłapują i torturami wykończą. Znają nasze umysły, widzą co będziemy chcieli zrobić. Dlatego musimy zadziałać inaczej...
- Jak to, nie są sami? Kto ich wspomaga? Myślałem, że ludzie północy nie mają sojuszników.
- To prawda, nie mają ich. Przynajmniej tutaj, na ziemi. Ale znaleźli ich pod nią... - Głos nieznajomej urwał się.
- Kim oni są? - naciskał Artvin. Nie podobała mu się perspektywa tak nierównej walki.
- Oni są demonami! - rzekł głos zakapturzonej postaci wyłaniającej się z mgły. Widać było, że przebyła w krótkim czasie sporą odległość. - Widziałem ich. Zmierzchem pokonali rzekę i kierują się tutaj w zabójczym tempie. Jest ich dwie dziesiątki, ale o nieludzkich możliwościach. Najwidoczniej Hured znalazł sprzymierzeńca wśród demonów. Albo jakiś demon upatrzył sobie Hureda na marionetkę. Śledziłem ich od zachodnich wzgórz i wyprzedziłem przy rzece.
- Witaj Loarze - rzekła doń nieznajoma - Poznaj Artvina. To jego oczekiwaliśmy. Artvinie, to jest Loar. - uśmiechnęła się sucho.
- Witaj Elsino, ale nie czas na przyjemności. Musimy ruszać. Dolina Cevr nie jest już bezpieczna, do wzgórz nijak się dostać. Trzeba poza tym ostrzec ludzi. Zbliża się wojna, a oni nie są nań gotowi. - Elf nie chciał wygłaszać swojego zdania na ten temat, ale wiedział, że choćby nawet zmobilizowane wszystkie rezerwy, to pochód barbarzyńców nie zostanie zatrzymany. Jedynie spowolniony, i to nieznacznie.
- Oczekiwaliście mnie? - ożywił się Artvin - Jak to? Wiedzieliście, że zostanę wyrzucony z miasta?
- Nie. Ale spodziewaliśmy się tego. W końcu musiał znaleźć się ktoś taki - uspokoiła go Elsina.
- Skoro tak, to nie musiałem być to ja?
- Tak, nie musiało tak być. No ale skoro tu jesteś, to znaczy, że los tak chciał... - Nie dokończyła. Gdzieś w oddali zagrzmiał potężny róg. Potem była już tylko złowieszcza cisza...

* * *



- Stawiają opór? - pomyślał Hured. Wbrew pozorom wrzask demona nie zrobił na nim wrażenia. Szczerze mówiąc to nie wiedział nawet czemu miał on służyć...
Z cienia wyłonił się Wrex. Sapał, choć nie dawał po sobie tego poznać.
- Niech to piekło pochłonie! Teraz musimy ruszać tak szybko jak tylko się da. Nie oszczędzaj ludzi! Mają biec. Do świtu mają wyjść na równinę! Już! - wykrzyczał i ponownie ukrył się w cieniu. W życiu nie przyznałby się, że coś nie idzie po jego myśli, nawet kiedy tak było.
Dowódca zszedł do ludzi. Zaraz potem mostem biegło dwadzieścia cieni. Już nie poruszali się bezszelestnie. Biegli jak najszybciej, nie zwracając na niechciane spojrzenia...
- Ruszyli. O świcie zaatakują.
- Zaatakują co?! - zapytał głośno Wrex - Coś ty im powiedział?!
- Ruszą na Almir Had. Na gród elfów.
- Idioto! Głupcze! Miałeś ich posłać na miasto ludzi! Elfy nie miały się do tego mieszać! Co ty sobie myślisz? Że jestem tu tylko od parady? Chcesz zginąć na palu na oczach własnych ludzi?
- Wydaje mi się, że czasami to ty niczego nie rozumiesz - odrzekł spokojnie Hured. - Jeżeli zaatakowalibyśmy miasta królestwa bylibyśmy pośrodku równiny za sobą mając elfy, a przed sobą dawne ziemie krasnoludów, pełne zielonoskórych. Nie byłaby to wymarzona perspektywa...
- Długouche do niczego by się nie mieszały! Śmierć ludzi z równiny jest dla nich niczym! A teraz jeżeli coś się nie uda to sprzymierzą się ze sobą!~
- Tak ci się tylko wydaje.
- Wydaje mi się, że jesteś zbyt pewny siebie. Pora to ukarać... - powiedział dużo spokojniejszy Wrex. W mgnieniu oka w jego dłoni pojawiła się demoniczna buława. W chwilę potem rozległ się stłumiony krzyk. Barbarzyński dowódca uklęknął na jedno kolano. Jego prawa ręka zwisała bezwładnie. Po niej spływała krew.
- Myślę, że nauczy cię to posłuszeństwa. - dodał dematerializując oręż - I pamiętaj komu służysz.
- A ty pamiętaj, że jestem ci potrzebny... - zaczął. Nie skończył jednak, gdyż cios w głowę pozbawił go przytomności. Demoniczna postać ukryła się w cieniu obserwując las, którym właśnie maszerowali wojownicy.
- Wszystko zepsuł, śmiertelnik - pomyślał Wrex skrzecząc i zaciskając długie, podobne do owadzich nóg, palce. - Muszę go bardziej pilnować. Surowiej karać... - pomyślał i powoli udał się w stronę mostu.

Ranek budził się bardzo powoli. Wraz z nim wstawał Hured. Obolały i cały we krwi. Ból uświadczył go, że wydarzenia poprzedniej nocy nie były snem. Z trudem podniósł się rozglądając się dookoła. Co go natchnęło, aby działać po własnej myśli, miast pozostać uległym pomiotem demona? Może myśl, że Wrex się myli? Że jego plany są złe? Może po prostu nie chciał być zależny od tego ohydnego potwora?
Gdy w myśli zadawał sobie te pytania uświadomił sobie, że jego ludzie są już pewnie na skraju lasu, szykując się do ataku na domy elfów, a owadopodobny demon przygląda się wszystkiemu z cienia. Decyzja Hureda była natychmiastowa - złapał za róg i zadął weń najgłośniej jak potrafił, chcąc zarządzić odwrót. Róg pękł, rozsypując się w dłoni na drobne kawałki. Ponad lasem przeszła pieśń, pozostając bez odzewu.
Dowódca zeskoczył z klifu i udał się ku mostowi. Sam już nie wiedział co myśleć i co robić. Czy też ruszyć za nimi, czy może uwolnić się od Wrexa uciekając w zupełnie innym kierunku. Jednak po przemyśleniach doszedł do wniosku, że nie ma dobrego wyjścia. Postanowił, wiele ryzykując, udać się w stronę Almir Had. Tam gdzie, jak przypuszczał, znajdzie tylko ciała i ruiny...

* * *



Było zimno. Artvin wędrował przez nieznaną mu przełęcz. Czuł na sobie nie tylko spojrzenia powarkujących wilków, ale czegoś jeszcze. Spojrzenia wrogich oczu skrytych w mroku, we mgle. Maszerował przed siebie. Jedynie taką widział drogę. Przypuszczał, że gdzieś na końcu przełęczy znajdzie ukojenie. Spojrzał pod nogi. Spostrzegł wtedy, że nie ma na sobie zbroi, a przy boku nie ma miecza. Odziany był w kunsztowne futro, na dłoniach miał kolcze rękawice, na nogach ciężkie buty. Nie mógł na to patrzeć, uniósł wzrok.
Przed jego oczyma pojawiła się twarz przepięknej Elsiny. Jej gładka twarz, opadające na ramiona jasne włosy i uśmiech. No właśnie, uśmiech. To było w niej najpiękniejszego, uśmiech. Najwyraźniej zawiał lekki wiatr, gdyż włosy elfki zaczęły falować, jednak Artvin tego nie odczuł. Elsina przez cały czas uśmiechała się, przechylając lekko głowę. Wtem jednak na jej twarzy pojawił się strach. Oczy zabłysnęły, uśmiech zbladł. Zaczęła oddalać się. Po krótkiej chwili rozpłynęła się we mgle. W tym samym czasie wędrówka Artvina dobiegła końca. Nie było tak jak oczekiwał. Nie było jaskini, ani równiny. Była przepaść...

* * *



Hured ciągle biegł. Wiedział jednak, że prędzej czy później zabraknie mu sił. Nagle otrzeźwiał, przemyślał sytuację...
Przecież Wrex nie może pokazać się ludziom, potrzebuje mnie, aby jego życzenia były spełniane. Beze mnie nie zaatakuje elfów. Jakby to... A jeśli użyje jakiejś demonicznej sztuczki, aby wykorzystać moich podwładnych? Nie mogę do tego dopuścić. Jeżeli tak się stanie to dopadnę go, na tym świecie, bądź na innym! Ale nie mogę teraz tam wrócić. Będę musiał wysłać żołnierzy, a potem on mnie zabije, aby wykonać jakiś mroczny rytuał. Muszę coś wymyślić...
Teraz Hured już nie biegł. Szedł cięgle rozmyślając. Nie miał pojęcia co dzieje się z jego ludźmi, jak zrozumieli jego sygnał, ani co szykuje demon. Dowódca nie mógł opuścić swoich ludzi. Wysłał ich tam w konkretnym celu. Celu którego nie znał Wrex. Barbarzyńcy szukali czegoś już od dawna, długo przed pojawieniem się demona i sprzymierzenia się z nim mimo woli. Jednak przedmiot poszukiwań opiewała tajemnica.
Wtem barbarzyńca poczuł się nieswojo. Wyczuwał niebezpieczeństwo, ale żaden z jego zmysłów tego nie potwierdzał. Stanął jak wryty i przysłuchiwał sie otoczeniu. Skoncentrował się i usłyszał; trzask łamanej gałązki pod miękką łapą, potem otarcie o korę. Potrafił zlokalizować źródło, ale nie mógł nic zrobić. Jego złamana ręka jeszcze krwawiła, a topór był zbędny w biegu, więc pozostał na skale. Posiadał tylko niewielki nóż do skórowania zwierząt. Odwrócił się i poczuł na klatce uderzenie dwóch potężnych łap. Cios powalił go na ziemię. Hured ujrzał niedźwiedzia...

* * *



Artvin spadał w mroczną przepaść. Ściany były gładkie jak szkło. Niżej, gdzie już zalegała ciemność, zaczęły połyskiwać kryształem. Potem nie było już nic, jedynie śmierć czekająca tam, na dole.
Podczas lotu mężczyzna nie mógł poruszyć nawet palcem. Czuł się jakby ktoś kierował jego losem. I to od momentu kiedy tylko znalazł się w sali tronowej. Spojrzał w dół. Ujrzał strumyk, tak mu się wydawało. Wiedział, że to już koniec. Nie wydał z siebie żadnego krzyku, zamknął tylko oczy i czekał. W chwilę potem uderzył...
Gdy otworzył oczy ujrzał jedynie biel, nic więcej. Żadnych kształtów, świateł, cieni... Nic.
- Więc tak wygląda świat umarłych? - zapytał. Jego głos odbił się zniekształconym echem i wrócił do niego kilkukrotnie.
- Nie - padła odpowiedź znajomego poniekąd głosu - Z pewnością tak nie wygląda.
Artvin poczuł, ze budzi się do życia.
- Myślałem, że nie ma dla mnie ratunku... - powiedział nagle przypominając sobie o elfce, którą widział. - Co się stało?
- Nic szczególnego - odpowiedział niższy, choć cięgle dźwięczny głos. - Długo spałeś, zapewne byłeś zmęczony. Tyle podróży...
- Tak, zapewne - rzekł znów melodyjny głos - Myśleliśmy, że zachorowałeś.
Artvin przebudził się. Mimo iż nie widział dobrze, domyślał się już gdzie jest i co się dzieje.
- To był tylko sen... - rzekł do siebie nie wiedząc czy to stwierdzenie, czy pytanie. - Gdzie jesteśmy? - zapytał wstając i próbując utrzymać się na prostych nogach.
- Przenocowaliśmy na równinie. Zmierzamy do Almir Had - powiedziała z uśmiechem Elsina. Radość rozrosła się w sercu przebudzonego wędrowca. Myślał, że ona także odeszła, razem z nim...
- Czeka nas jeszcze dzień drogi, ale wydaje mi się, że barbarzyńcy są właśnie tam. Inaczej byliby już na równinie paląc pobliskie wioski... - zamyślił się Loar - Dzieje się coś dziwnego. Nie działają ani zdecydowanie, ani logicznie. Demony mają chytry plan.
- Tak, działają w sposób nieprzewidywalny. Chodźmy już - dopowiedziała Elsina i wstała. Loar również podniósł się.
Cała trójka ruszyła w stronę elfiego miasta Almir Had. Droga wiodła prosto i nie była przerażająco długa. Tylko co czekało na nich na miejscu? Czy miała to być klęska czy też zwycięstwo obrońców grodu...

* * *



Huredowi udało się tylko musnąć zwierza po futrze. Sam jednak odniósł poważniejsze rany; na piersi miał głębokie rany po pierwszy ciosie niedźwiedzia, na ramionach wiele zadrapań, kilka poważnych.
Ku własnemu zdziwieniu barbarzyńca poddał sie, odłożył broń i czekał, aż przeciwnik zada ostateczny cios, pozbawiając go życia i udręki.
Coś jednak zatrzymało cios w szyję. Zwierz podniósł się i stanął przy swojej niedoszłej ofierze. Ciężko ranny Hured był zawiedziony. Musiał znosić kolejne męki. Miał tego dosyć! Sięgnął po swój nóż...
Nie mógł sobie go podnieść, gdyż ktoś boleśnie stanął na jego dłoni. Dowódca poczuł przeszywający ból, oprócz tego poczuł jeszcze twardą podeszwę buta...
Stojąca nad nim postać przyglądała mu się spomiędzy zębów niedźwiedzia, którego głowę nosił na sobie. Zwierz zniknął, ale lezącemu na ziemi wojownikowi wydawało się, że niedźwiedź, z którym walczył to było nic, w porównaniu co czeka go teraz.
- Czego szukasz, człowieku północy, na mojej ziemi? - zagrzmiał - Czy masz zamiar dalej walczyć? Jeżeli nie to po co w takim razie sięgasz po oręż? Czyżby odważny i hardy barbarzyńca chciał się zabić, ustępując bólowi i udrękom?
Nim przemowa dobiegła końca, Hured ponownie stracił przytomność...

* * *



Nad blankami rozległ się ponury brecht. Strażnica odpowiedziała wrzaskiem, karczma zaś pijańskimi przyśpiewkami. Na ulicach budziło się wieczorne życie; mieszkańcy - głównie mężczyźni - dążyli do gospód, wracali z pracy, targu, czy też, jak niewielu, udawali się na nocną wartę. Słońce wychyliło się zza chmur, aby pokazać swe oblicze tuż przed zmierzchem. Potem była już tylko cisza i mgła. Karczmarze pozamykali okna, strażnicy stracili wszystkie pieniądze na grę w kości, a mieszczanie kładli się do łóżek. Noc zapowiadała się spokojnie.
Przedpola miasta nie były zbyt okazałe, widać nie prowadzono tutaj wielu wojen. Las od strony rzeki kończył sie zaledwie dwieście stóp od bramy. Po drugiej stronie grodu, w podobnej odległości, znajdował się Złocisty Klif, wznoszący się na tuzin stóp ponad równinę. I chociaż wszyscy mieszkańcy miasta uważali, że są bezpieczni, mogło okazać się to nieprawdą.
Kłamstwem, które nadchodzący wróg mógł wykorzystać na wiele sposobów. Niczym kolacja na królewskim dworze złożona z kilku dań głównych i dwóch deserów.
Jednak elfy z Almir Had nie plątały się w wojny bez przyczyny. Ostatnie starcie w jakim brali udział miało miejsce dwa pokolenia wstecz, a według plotek, chodziło tylko o miedzę, która dzieliła pole elfiego farmera, od gospodarstwa człowieka z Królestwa. Każdy, kto o tej historii mówi, podkreśla, że to głupota. Ale przeszłości nie da sie zmienić.
Sam gród, choć piękny i hardy, niczym hartowana stal, podzielony jest na kilka dzielnic. I nie wszyscy są z tego podziału zadowoleni. Bogacze zamieszkują spokojne, północnowschodnie części miasta, biedacy zaś zamieszkują z przeciwnej strony. W rynku i okolicach gnieżdżą się kupcy i zwyczajni mieszczanie. Tutaj jest też najwięcej przybytków publicznych i targowisk. Od centrum odbiega jedna, specjalna wręcz, droga prowadząca do pałacyku władców miasta. Burżuazyjnych elfich panów o błękitnej krwi i walecznych przodkach. Honor dla nich wartość większą ma niżeli złoto, czy krasnoludzkie skarby razem wzięte. Gardzą oni półelfami i biedakami. I pomyśleć, że to dzięki nim Almir Had ciągle liczy się jako bastion obronny i ostoja handlu.
Ale to miało zostać poddane próbie...

* * *



Od samego ranka Artvin rozmyślał nad swoim snem. Para elfów, idąca przodem, nie zwracała na niego specjalnej uwagi. I to właśnie było najbardziej irytujące. Mężczyznę zżerała ciekawość, kim jest tajemniczy Loar, skąd się wziął i, co najważniejsze, kim jest dla Elsiny. Artvin czuł, że wzbiera w nim zazdrość, ale hamował ją. Póki co miał tylko niejasne wymysły własnej wyobraźni, a poza tym nie chciał się z nikim waśnić. Uświadomił sobie, że na chwilę obecną, nie ma nic - domu, rodziny, przyjaciół. Musiał zaczynać wszystko od nowa, choć uważał, że to niemożliwe i bezsensowne.
Wojna? Czymże ona jest? Okazją do wykazania się, zdobycia doświadczeń, złota, chwały? Czy może wieczne cierpienia, straty, ciężka praca, wszechobecna śmierć, niepewność... Dlatego Artvin nie chciał sięgnąć po miecz. Zdawał sobie sprawę, że kiedy Królestwo nie ma władcy, łatwo będzie o wojnę z elfami. Potrzebny byłby jedynie powód, który mógłby dostarczyć, sięgając po miecz. I choć dobrze z oczu parzy tym elfom, świadomość, że mają co do niego jakieś plany, nie dawała mu spokoju i potęgowała gniew, który zrodził się znikąd. A do czego mógł doprowadzić?
Przez ciągłe rozmyślania, Artvin nie poczuł nawet, jak bardzo jest zmęczony ciągłym marszem od samego rana. Na szczęście Elsina wyrwała go z zadumy. Jej uśmiech był tak słodki i niewinny...
Chwilę ciszy przerwał Loar:
- Denerwuje mnie ta mgła. Nie wróży niczego dobrego. Ciekawi mnie sytuacja w mieście. Ten sygnał, zagrany na rogu... Brzmiał dziwnie, nawet jak na ludzi północy. A co jeśli był sygnałem do bezwzględnego ataku i zniszczenia naszego miasta?
- Uspokój się - wyszeptała śpiewnie Elsina - Nie ma się co gorączkować.
Elfka wydawała się aż nazbyt spokojna. Zupełnie jakby los grodu nie miał dla niej znaczenia.
- Jak możesz tak mówić?! - zdziwił się jej towarzysz - Przecież urodziła się tam i wychowałaś! pomagałaś budować to miasto!
- Nie mów o tym co było, proszę. I nie zarzucaj mi niczego. Wiem co czujesz, bo czuję to samo, ale nie pozwalam emocjom wziąć góry nad zdrowym rozsądkiem. Ty, jak widać, tak. Może Cięto zgubić, drogi Loarze. - odrzekła nieco podniesionym tonem.
Dla Artvina słowo 'drogi' wypowiedziane przez Elsinę zabrzmiało nader nieprzyjemnie, zupełnie inaczej niż zwykle. Ale to może przez zazdrość...
- Możemy już ruszać? Wystarczająco odpocząłem - wtrącił się młody mężczyzna. Dwójka dyskutujących spojrzała na niego z wyrzutem. - Wiem, że nie powinienem wtrącać siew wasza rozmowę, ale wnioskuję, że czasu mamy niewiele.
Musieli przyznać mu rację, choć ani słowem o tym nie wspomnieli. Ruszyli dalej...
Do samego wieczora nie zatrzymywali się. W każdej chwili miasto mogło ukazać się ich oczom... Bądź też jego zgliszcza. Ale tej myśli nie chcieli do siebie dopuszczać. Mimo, że Artvin był wyczerpany, nie chciał aby dwójka jego towarzyszy poznała się na nim. Szedł jak zawsze, ciągle walcząc z uciskaniem w boku i opadającymi z sił mięśniami.
- Jeszcze kilka kroków i padnę! - pomyślał zaciskając zęby. Nie miał sił spojrzeć na Loara i Elsinę. - Jak daleko jeszcze do miasta? - zapytał starając się panować nad drżącym głosem i uginającymi się nogami.
- Jesteśmy na miejscu. Spójrz. - Wskazał dłonią Loar. Artvin poczuł, że jego kompan mimo woli, nie jest taki zły, jak go sobie wyobrażał.
Stał przed skromną bramą. Nie była tak wielka jak wrota ludzkich miast, zaś jej zdobienia nie opierały się na złocie i metalu, a na ornamentach pięknie wyrzeźbionych w drewnie. Obicia były, ale doskonale zamaskowane.
- Nareszcie! - zawołał w duszy.

* * *



- Daleko jeszcze?
- Dotrzemy przed zmierzchem. A teraz ucisz się.
Hured, wraz z nowym towarzyszem, wędrował skrajem lasu. Mgła nieco zrzedła, ustępując powoli miejsca mrokowi nocy. Z południa nadciągały czarne chmury. Nim jednak wędrówka się skończyła, niebo było granatowe, a księżyc niknął gdzieś za wzgórzami.
- Dotarliśmy. Możesz odpocząć. - rzekł nieprzyjemnym głosem. - Lepiej, żebyś do rana wypoczął, bo czeka nas długa podróż. - dodał i zniknął w gąszczu. Zaraz za nim udał się jego niedźwiedź.
- Cudownie - zironizował Hured i legł na białym kamieniu, wpatrując się w niebo. Po dłuższej chwili wstał, aby poszukać wygodniejszego miejsca na nocleg. Obchód bliskiej okolicy pozwolił barbarzyńcy stwierdzić, iż znajduje się w środku starych ruin, które zagarniała już przyroda. Ich rozmiar odpowiadał jedynie wieży strażniczej jakiegoś pradawnego królestwa. Trawa była tutaj obfita, o czystej zielonej barwie, ziemia zaś ciepła i miękka.
- Bywało gorzej - powiedział do siebie kładąc się pod wielkim głazem. Wciąż nie potrafił  ułożyć wszystkich myśli dzisiejszego dnia. Zachowanie demona było. co najmniej, dziwne. Przecież sam nie poprowadzi jego ludzi do walki. Oni nawet o nim nie wiedzą! Udali się pewnie na Almir Had, choć po tym wszystkim ciężko było to ustalić. Demony bywają przebiegłe. - Dziwaka ani śladu... Może myśli, że będę za nim biegł, jak przynożny zwierz, jak ten jego niedźwiedź? Jeśli tak, to sie myli! Nie potrzebuję żadnego przewodnika, pomagiera. Gdybym tylko miał...
Monolog przerwał mu trzask gałęzi. Hured zerwał się na równe nogi, jednocześnie wykonując ruch, pozwalający wydobyć topór zza pasa. Jednak nie miał przy sobie żadnego oręża! Może wraca ten leśny człowiek? - przeszło mu przez myśl. - Albo ten jego zwierz. Chociaż... - zrozumiał swój błąd. Ani niedźwiedź, ani człowiek lasu, nie pozwoliłyby aby pod nimi pękła gałąź. Od samego początku podróży oboje poruszali się bezszelestnie. Więc któż to może być?!
Hured stał wpatrzony w miejsce skąd doszedł go trzask. Nie wiedział jakiej bestii może się spodziewać, jednak był gotów na wszystko. Tak mu się wydawało.
- Przestraszyłeś się? - usłyszał głos z innej strony. - Ty? Wielki dowódca? Zabawne!
Zza kamienia wyłonił się towarzysz barbarzyńcy. Najwidoczniej i on postanowił zadrwić z bezbronnego człowieka. - Spójrz jeszcze raz, może dojrzysz to, czego tak się bałeś. - zaśmiał się cicho i wskazał palcem kierunek, skąd dochodziły dźwięki. Hured przymrużył czy... Tak, było tam coś. Jak dotąd widział tylko cień, bezkształtną plamę, na pozór nieruchomą.
- Widzisz? - zapytał, podchodząc do wpatrzonego w mrok. - Straszne, nieprawdaż?
Nic nie odpowiedział. Jednak w duszy poprzysiągł zemstę wszystkim, którzy splamili jego honor i dumę! Wszystkim! Potrzebował tylko jednego przedmiotu. Rzeczy, na pozór niegroźnej, jednak mającej w sobie wielką moc. Rzeczy, której szuka już dwa lata. Ostatni tropy prowadziły do dworku w dolinie, między wzgórzami. Potem wiodły go Almir Had... Teraz jednak cel ten stawał się coraz bardziej nieosiągalny.
Kiedy dowódca znów skupił się na bezkształtnym cieniu dostrzegł, że niczego tam nie ma. Za to dzikus uśmiecha się pod nosem.
- Kim jesteś?!
- Historia mego życia to opowieść na kilka długich wieczorów. A my nie mamy tyle czasu - Odpowiedział mu spokojnie. Gniew barbarzyńcy nie robił na nim wielkiego wrażenia. - Wiedz, że imię moje niegdyś brzmiało Maltan i tak możesz się do mnie zwracać, jeśli musisz. - Hured, pomimo ciemności, dojrzał znamię na skroni kompana. Jednak trwało to tak krótką chwilę, że nie zdołał go zapamiętać na tyle dobrze, aby przywołać jego obraz. - Wystarczy. Teraz idź spać, jutro czeka cię długa wędrówka.
Hured położył się tam, gdzie wcześniej. Rozmyślał. Szybko jednak zmorzył go sen...

* * *



Powoli szli główną ulicą miasta. Po obu stronach pięły się piękne kamienice, smukłe i zdobione motywem winorośli. Droga była wybrukowana i równa. Przechodniów było sporo. Artvin spojrzał na towarzyszy; sprawiali wrażenie, jakby byli w domu. Nic dziwnego... W okół tylko elfy. Zmęczone nogi dały w końcu o sobie znać.
- Muszę odpocząć. - wyszeptał tak cicho, że ciężko było go dosłyszeć stojąc tuż obok. Zarówno Elsina jak i Loar usłyszeli doskonale.
Kiedy tylko doszli do rynku, skręcili w nieco mniej atrakcyjną uliczkę. Od samego jej początku słychać było dzikie śmiechy, smród mieszanki alkoholi i wiele innych nieprzyjemnych doznań. Ze zmęczenia, Artvin nie miał nawet sił protestować. Chciał sie po prostu przespać. Nawet na słomie, byleby tylko odpocząć.
Po lewej stronie wisiał szyld przedstawiający dwa kufle piwa. To musiała być gospoda. Jej drewniane drzwi były już kilkukrotnie naprawiane niewprawioną ręką. Każdy ruch po zawiasie sprawiał wrażenie, że runą na ziemię z wielkim hukiem. Za nimi znajdowała się izba z kilkoma małymi stolikami, obstawionymi taboretami. Dym, zapach alkoholu i potu przyprawiały o odruchy wymiotne. Artvin został przy drzwiach, zaś para elfów, nałożywszy uprzednio kaptury, wślizgnęła się do środka i zaczęła rozmawiać z gospodarzem. Po kilku chwilach wrócili po swego towarzysza, aby zaprowadzić go na górę, po stromych, drewnianych schodach. Skierowali się na koniec wąskiego korytarza, który rozdzielał się na dwa kolejne. Skręcili w prawy, aby pokonać jeszcze jedną parę drzwi. Te jednak były nowe, nie zniszczone. Za nimi znajdowały się cztery pokoje, trzy po prawej i jeden po lewej stronie przedpokoju.
- To karczma mojego znajomego - oznajmił Loar. - W dodatku jedna z tańszych. Dał mi niewielką zniżkę na ten apartament. Najlepszy w całej gospodzie. - powiedział z dumą i  zrobił kilak kroków naprzód. - Tutaj są nasze pokoje, a tutaj wejście do kuchni, a dalej do łazienki.
Nim skończył mówić, Artvin wślizgnął się do pierwszego pokoju i legł na łożu. Było miękkie, królewskie niemalże. W mgnieniu oka zasnął, nie zdejmując ubrania, ani nawet butów.
Elsina podziwiała widok zasypiającego miasta przez okno. Z ulic znikali przechodnie, karczmy się wypełniały, aby świętować kolejny, zakończony dzień, nocne warty i patrole udawały się do pracy. Na prawie wszystkich ulicach pojawili się zbrojni. Elfka wiedziała, że ludzie z równiny nie są tutaj mile widziani. Dlatego wybrali taką oberżę. A tania wcale nie była.
- Obawiasz się? - spytał Loar stojący w drzwiach. - Że go znajdą...
- Tak - odparła szeptem. - Skąd pewność, że to on, że warto ryzykować tak wiele?
- Nigdy nie ma pewności. Jednak wszystko się zgadza, każde słowo...
- Jesteś pewien? - przerwała mu. Jej ton był teraz pełen przejęcia i nadziei.
- Tak. Dobrze pamiętam te słowa. - odpowidział tak, jakby chciał ją uspokoić. - A teraz odpocznij. Jutro będzie ciężki dzień.
- Racja...

* * *



Słońce zachodziło, oblewając niebo krwawą poświatą. Wioska usytuowana w puszczy, porastającej brzegi Cevr, powoli cichła. Wszyscy spożywali wieczerzę lub szykowali się do snu.
- Nie powinniśmy wzbudzać ich podejrzeń... - zasugerował jeden z wartowników.
Oddział barbarzyńców nieco się skurczył. Dwóch zdezerterowało zaraz po zniknięciu Hureda, jeden zginął na skutek ran odniesionych w bójce, jeszcze jeden został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Morale podupadły, sytuacja była napięta.
- Gadasz, jakbyś ty tutaj dowodził! - skarcił go. Sam również odczuwał brak dowódcy i cały ten nieład zaczynał go denerwować. - Nie uważasz, że ten drwal to już jest zwrócenie na siebie uwagi?
- Tak, wiem! Nie przypominaj mi. Ale co zamierzasz?
- Nie jedliśmy od dwóch dni. Jak długo jeszcze wytrzymamy, hę? Ludzie albo się rozejdą, albo pomrą!
- Chcesz złupić wieś? Jesteśmy na ziemiach elfów!
- To co? Do Al... do ich miasta są dwie mile. Gardh i Urij pilnują drogi. Jak ktoś się tam pojawi to domyślasz się co zrobią. Poza tym, nie wygląda na to, aby ktoś tu miał konia... - podrapał się po brodzie. Na jego twarzy pojawił się wyjątkowo cwany uśmiech, a w oczach żądza.
- A jeśli ktoś nam umknie? Idąc na piechotę nie wzbudzi naszych podejrzeń...
- Głupiś! Nim doszedłby gdziekolwiek zginąłby z głodu albo wycięczenia. W dodatku nas dawno by tu nie było!
- O ile w ogóle bylibyśmy gdziekolwiek...
- Nie mrucz do siebie pod nosem, tylko idź pobudzić wszystkich. Jedna pochodnia na trójkę i niech nie biorą toporów, miecze będą lepsze.
- Taa... - mruknął w odpowiedzi i udał się w stronę obozu.
Ognisko ciągle płonęło, obłożone z każdej strony stertą kory i chrustu, aby nie wzbudzało zbyt wielkich podejrzeń. Wokół znajdowały się "łoża", w których spali barbarzyńcy. Othin podchodził do każdego i kopał go aby ten wstał. Po dłuższej chwili wszyscy stali w szeregu.
- Wykonałeś moje polecenia, Othin? - zapytał stojącego przed szeregiem.
- Oczywiście. Jest jednak jedno ale...
- Mów. - ponaglił go. Noc już nastała, głęboka i ciemna. Wymarzona pora na zaatakowanie wioski.
- Ciało drwala... Zniknęło - wykrztusił z siebie, jakby obawiając się czegoś.
- Co?! Jak mogło tak po prostu zniknąć?!
- Nikt nie trzymał warty. Mógł porwać je jakiś zwierz.
- Kto miał - specjalnie zaakcentował to słowo - trzymać teraz wartę.
Z szeregu został wypchnięty jeden z wojowników. Wyglądał młodo, młodziej niż inni. Głowę chował głęboko w futrzanym kołnierzu, a wzrok wbił w ziemię.
Othin westchnął głęboko. Ygor miał jednak inne zamiary. Podszedł do delikwenta i zaczął przemowę.
- Jesteśmy elitarną jednostką, mam rację? - wszyscy w szeregu przytaknęli po czym spojrzeli po sobie. - Tak. Mamy ściśle określony cel i, co by się nie działo, mamy go wykonywać. Aby jednak zadanie ukończyć z możliwie najmniejszymi stratami, trzeba wykonywać rozkazy dowódców i, co najważniejsze, przestrzegać najprostszych zasad, jakie obowiązują na terenie nieprzyjaciela. Wytłumacz mi więc łaskawie, co cię, do cholery, skłoniło do opuszczenia posterunku?!
Jego głos stłumiły liście. Jednak tutaj, w obozie, zagrzmiał on niczym letni grzmot. Nie mogąc doczekać się odpowiedzi Ygor postanowił ukarać młodzieńca. Wyrwał z jego pochwy zdobiony kością i brązem, sztylet i zanurzył go w jego klatce.
Othim wzdrygnął się i westchnął. Widział, że Ygor przebił nie serce, a płuco chłopaka, skazując go tym samym na długie męki.
- Zabierzcie go z moich oczu i pod żadnym pozorem nie pomagajcie mu. Wykonać!
Othim spakował swoje rzeczy, które spoczywały spokojnie na jego posłaniu. W obozie zapanowało poruszenie. Długie chwile minęły nim zgasło ognisko, a oddział ruszył w stronę wioski.
- Doskonale - zaśmiał się Wrex przyglądając się zajściu z nieco innej perspektywy. U jego stóp leżało ciało młodego człowieka z wioski. Gdy zaczął wschodzić księżyc, konkurując z ognistą łuną płonącej wioski, demon rozpoczął swój mroczny rytuał.


Moja Karta Postaci


Rasa:                 Człowiek
Profesja:           Druid
Charakter:         Neutralny
Zalety:               Dyplomatyczność 
Wady:                Nieumiejętność walki
Umiejętności:    Druidzkie
Zwierze:            Jenot

Offline

 

Pokaż kalendarz! Pokaż listę medyczną! Pokaż tablice ogłoszeń!


przerwynik przerwynik

Zakon rozwija się dzięki pracy Pawła Neściora aka Rudik (skrypter php i CSS), Pauliny Kwidzińskiej aka Reira (grafik i ilustrator), Andre Norton (autorka fantasy, której prace są wykorzystywane do uzupełniania świata), Hajime Kanzakiego (autora anime "Slayers", z którego również czerpiemy część rozwiązań i nazewnictwa) i wielu innych, graczach i zwykłych przyjaciołach, poświęcających swój czas i talent dla rozwoju forum i świata Zakonu.

Wszystkim serdecznie dziękujemy.

Stopka

Reklama Toplisty Wspieramy Zakon w pigułce
Rudik - portfolio TOP50 Gry Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl Napisz do nas
Gra naruto
Mesjasz
narutoogra.pun.pl
Night Moon - Twoja ścieżka fantasy

Wszystko o grze Call of Duty 2
Wszystko o grze warcraft3!
Miecz Prawdy
Najlepsze strony poświęcone RPG, cRPG i Fantasy
Toplista stron o tematyce fantasy rpg itp.
10 Najlepszych Polskich Stron Fantasy
pun.pl - załóż darmowe forum dyskusyjne PunBB


Racjonalista.pl - sprawdź sam
Wielka Rada


Mistrz: Mangel(Urlop):
7659312
stanmangel@aqq.eu


Mistrzyni: Skimrra(Urlop):
6114003
stanadorosa@aqq.eu


Zastępca Mistrza: Erufaile:
929152
stanerufaile@aqq.eu


Spec. ds. nietypowych: Darayawus Shiro:
4050011
standaray@aqq.eu


Dziekan: Sulam:
7506594
stansulam@aqq.eu


Bibliotekarka: Erufaile:
929152
stanerufaile@aqq.eu


Wykładowca Psioniki: Skimrra(Urlop):
6114003
stan adorosa@aqq.eu


Pancermistrz: Gaspar Grzmot:
8660942
stangrom79@aqq.eu


Instruktor walk: Gaspar Grzmot:
8660942
stangrom79@aqq.eu


Łucznik: Gaspar Grzmot:
8660942
stangrom79@aqq.eu


Rada Mniejsza

Opiekunka Doliny Blasku: Skimrra(Urlop):
6114003
stanadorosa@aqq.eu


Myśliwy: Elian:
828625
stankrystek2165@aqq.eu


Ogrodnik: Elian:
828625
stankrystek2165@aqq.eu


Projektant: POSZUKIWANY!:

stan


Arcykapłan: Dark Verreuil:
6990996
stanverreuil@aqq.eu


Dowódca Srebrzystych: Angelus:
4880466
stanrkofan@aqq.eu


Sędzia: Kraght'nar:
849959
Statystyki


Stat24:

Googlebot był ostatnio:

Pagerank:


Nagrody:

Katalog stron

Legenda

Oznaczenia postów Maniera pisania postów Grupy
- stary
- zamknięty
- przyklejony
- przekierowanie
- nowy
- zamknięty nowy
- nowy przyklejony
WIELKIE LITERY - krzyk

Kursywa - teksty pisane (poza biblioteką)

Administratorzy

Moderatorzy

Glejt Ducha

Stolica

Raana

Łańcuch

Podróż

Zwykły tekst - opisy czynności i dialogi Pogrubienie - NPC sterowane przez graczy (krwawniki, etc.)

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
zakonswiatla.pun.pl