Adramelech - 2008-02-08 14:48:07

Jako, że Adramelech był razu pewnego w Piekle, postanowiłem opisać to ciekawe doświadczenie, możecie przyjąć lub nie, będzie to dość długie z dużą ilością opisów, także dotyczących zmian mej postaci, a także historii zdobycia Laski Baala.



Telmar, 6 Unquer 55039
- Kiedy człowiek wie, że właśnie sięga ku celowi swego przeznaczenia?
Zapytał mój mistrz. Siedzieliśmy w niewielkim pokoju na strychu karczmy. Nigdy nie byłem w stanie przypomnieć sobie wyglądu jego twarzy. Być może dlatego, że zawsze miał kaptur nałożony na twarz, w takim stopniu, że mogłem dostrzec jedynie ruch jego ust, gdy wypowiadał swe mądre sentencje. Może jednak to sprawka jakiegoś zaklęcia? Chęci upewnienia się, iż później go nie rozpoznam. Tego nie wiem. Zawsze miał przy sobie swoją różdżkę, którą stanowił długi kij, wykonany z cisowego drewna, była doskonale prosta. Resztę jego wyglądu stanowiły siwa broda, długości trzech cali oraz płaszcz sięgający aż po pięty koloru brązowego ze szpiczastym kapturem, wyglądał w nim jak mnich, jeśli dobrze pamiętam to wstąpił niegdyś do jakiegoś zakonu, ale oskarżono go o praktykowanie i uwielbienie czarnej magii, toteż został wydalony.
-Nie wiem, Sencinerze.
Tak kazał mi do siebie mówić, nigdy nie poznałem jego prawdziwego imienia. Tradycja nadawania synom imion po zabitych przez ojców demonach może go obejmować, prawdopodobnie jednak sam owego zabił. Dostrzegłem błysk w oku maga, chyba miał mi dużo do powiedzenia. Po raz pierwszy od dwóch lat, od kiedy z nim podróżuję obnażył swą twarz na tyle, że ujrzałem jego oczy.
Nie wiem, dlaczego mu zaufałem i poszedłem za nim, być może była to jedna z jego sztuczek magicznych, a ja jako zwykły śmiertelnik bardzo łatwo uległem urokowi. To było dwa lata temu, to była dziewiętnasta jesień mego życia.


Halimath, 22 Silmer 55037
Siedziałem w gospodzie. Długa wędrówka po ucieczce z Groantress przywlokła mnie aż tu, do miejsca, dawno zapomnianego i niezbyt często odwiedzanego. To daleko na Wschód od Imperialnego Królestwa Ludzi. Miasto wyrzutków i uciekinierów.
Zamówiłem piwo. Wszelkie ciemne kąty były zajęte, więc usiadłem w centrum gospody. Przyglądałem się znad kufla pozostałym gościom. Zbieranina typów spod ciemnej gwiazdy, niektórzy z nich wyglądali jak orkowie. A może nimi byli? Pomyślałem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, całe szczęście.
W tym momencie dostrzegłem zakapturzoną postać przy barze. Zwrócona była ku mnie, twarz skryta pod kapturem, wystawała tylko fajka, nic się w niej nie tliło. Przeszedł mną zimny dreszcz. Zauważyłem, że głosy pozostałych przycichły, a kilka oczu wędrowało to ku mnie, to znów po swych towarzyszach, ukradkiem także obserwowały mężczyznę przy ladzie. Opuściłem wzrok i postanowiłem stąd czmychnąć. Ten lęk sprawił, że zaczęły trząść mi się ręce, nie było to przyjemne. Wypiłem trunek do końca, wstałem i lekko chwiejnym, acz prędkim krokiem wyszedłem z budynku. Drzwi nie zdążyłem nawet zamknąć, gdyż od progu zacząłem biec. Wbiegłem w pobliski las. Było już bardzo ciemno, lecz ja czułem w głębi duszy, że w lesie nie spotka mnie nic złego, w porównaniu z tamtym osobnikiem. Miałem wrażenie, że jakaś aura biła od niego i to ona zmroziła mi krew w żyłach. Pędziłem dalej, nie patrząc do tyłu, kolczaste gałęzie roślin gęsto rosnących w lesie orały mi twarz i ręce. Nagle coś kazało mi się odwrócić. Zobaczyłem, iż jakiś ciemny kształt dosłownie sunie przez mrok w moim kierunku. Upadłem. Bardzo boleśnie, chyba złamałem sobie rękę o wystający korzeń. Zakląłem siarczyście i przewróciłem się na plecy, pełznąc do pobliskiego drzewa. Wyjąłem sztylet zza pasa i podniosłem się, opierając o drzewo. Obiegałem wzrokiem czarną czeluść wokół mnie. Nasłuchiwałem, lecz słyszałem tylko własne, przerażająco szybkie bicie serca.
Wtem sztylet wyleciał mi z ręki i wbił się w ziemie. Rzuciłem się doń, by go wyciągnąć, ale wbity był aż po koniec rękojeści.
- Jasna cholera!
Usłyszałem rechot. Był jakby wszędzie, lecz po chwili wydobywał się tylko z jednego miejsca. Zza mych pleców. Poczułem niemiły ucisk w żołądku. To odzywał się strach swym drażniącym głosem. Zaraz i dupa się odezwie. Odwróciłem się prędko, w zasadzie nie samemu, jakaś siła zrobiła to za mnie, potem uniosła mnie do pozycji wyprostowanej, kilka cali nad ziemię. Ujrzałem tą samą zakapturzoną osobę, co w karczmie.
- Kim jesteś?! Czemu mnie gonisz?!
Wykrzyczałem, on tylko wydał z siebie pomruk:
- Już nie gonię. Jesteś złapany.
Miał rację. Nadal jednak nie wyjaśnił mi nic a nic. Wisiałem tak sobie zdany na jego łaskę. Nie zesrałem się pewnie tylko, dlatego, że w zasadzie nic ostatnio nie jadłem.
- Skąd pochodzisz, chłopcze?
Tym razem jego głos był spokojniejszy. Kosmaty strach czający się w mym sercu, gdzieś się na chwilę ulotnił
- Najpierw mnie puść, wtedy może odpowiem na Twoje pytanie.
Mężczyzna znów się zaśmiał. Zorientowałem się o obecności
- Zdajesz sobie sprawę, w jakiej sytuacji jesteś?
Dalej rechotał, jakbym mógł przywaliłbym mu. Miał jednak rację, to on decydował, co się ze mną stanie.
- Pochodzę z Ladzym. Teraz zajętej na powrót przez orki.
Przestałem się unosić, opadłem szybko, aż do pozycji kucającej, po czym wstałem.
- Wspaniale!
Rzekł mag.
- Właśnie takiej krwi szukałem!
Nie do końca zrozumiałem, o co może mu chodzić, choć miałem pewne podejrzenia.
- Szukałeś mnie? W jakim celu?
Zapytałem.
- Wiem, że się tego domyślasz, młodzieńcze, podążaj za mną.
I poszedłem, pobierać nauki od maga, który, jak mniemałem, chciał mnie chwilę wcześniej zabić.


Telmar, 6 Unquer 55039
Od tamtego czasu posiadłem wiedzę zmiany kształtu przedmiotów. Owocem długich treningów i wędrówek po górach była umiejętność czarowania Kamieni Run. Mistrz mawiał, ze niezmiernie trudno jest znaleźć ten surowiec, zaś manipulowanie tą magiczna skałą niesie z sobą wielką odpowiedzialność. Senciner był surowym nauczycielem, ale w ten tylko sposób byłem w stanie skupić się na przekazywanej przezeń wiedzy. Wróćmy jednak do zacisznego strychu w karczmie na drodze ku wioskom górniczym. Czekałem na słowa mistrza, wiedziałem już, ze powie mi wiele, dlatego skupiłem się tylko na jego osobie, by zapamiętać każde jego słowo.
- Więc, Adramelechu, każde życie ma swój cel. Nie jest on jednak z góry osądzony, rodzi się z czasem, zależny jest od tego, jaką ścieżką podążysz. Każda z tych ścieżek ma inny koniec, idąc nią kierujesz się innymi wartościami. W końcu materializuje się to w przeznaczenie, którego już nie możesz zmienić, gdyż zabrnąłeś zbyt daleko, by się cofnąć. Musisz iść dalej i dążyć do osiągnięcia tego, co zostało spisane w Kronikach Życia i Śmierci, księgach bogów. Każda część ciała żyje już tylko po to by osiągnąć ten cel, wypełnić owe zadanie, niezależnie, jakiego rodzaju jest ono i kiedy ma nastąpić. Trudno powiedzieć, czy to instynkt, czy to bogowie, czy też może to magia zawarta w każdej komórce organizmu podpowiada, że blisko jest skarb, który zaspokoi pragnienie naszego serca, naszej duszy, ale prawdziwie i na zawsze. Czy poczułeś kiedyś coś takiego?
Opuściłem głowę, by zebrać myśli. Czułem jego świdrujący wzrok.
- Spokojnie, zastanów się nad tym głęboko. Powiesz mi jutro, z rana.
Po tych słowach zgasił świecę i pogrążył pokój na strychu w ciemnościach. Długo nie mogłem zasnąć, szukając odpowiedzi na pytanie Sencinera. Kiedy pogrążyłem się w krótkim śnie, ujrzałem przed oczyma płomienie i zakrzywione cienie straszliwych wojowników.
Obudziłem się z krzykiem, zalany potem. Mój mistrz siedział nade mną, dookoła było szaro i dało się dostrzec każdy szczegół, ale jego postać wciąż była w mroku.
- Wstań, czas ruszać. Na południu dzieje się coś niepokojącego.
Nie odrzekłem nic, tylko zebrałem rzeczy i udałem się na dół na śniadanie, które przygotował nam gruby, bezzębny karczmarz. Szczerzył swą parszywą gębę, jakby chciał nam uzmysłowić, iż jest zbyt biedny, by kupić sobie protezę. Żałosny żebrak.
Gdy było już dość jasno, szliśmy ścieżką, kierując się na południe, ku Górom.


Angerth, 14 Wilyar 55039 Wyjście Demonów
W drodze napotykaliśmy mnóstwo wozów i konnych oraz ludzi z tobołami, którzy uciekali ze strony, w którą się kierowaliśmy - jak na ironię. Strach towarzyszył im wszystkim. Ta atmosfera zaczęła udzielać się i mnie, ale było to niczym co każdej nocy ukazywało się na niebie u podnóża Gór.
Czerwona łuna potężnego Ognia rozświetlała niebo niczym Słońce w zenicie. Przerażający był to widok. Zdawało mi się słyszeć potworny rumor i chrzęst jakby coś ogromnego wędrowało pod skałami.
Z każdym dniem posuwaliśmy się coraz bliżej naszego celu. Mijaliśmy opustoszałe wioski i uciekających w popłochu wieśniaków wraz z całym ich dobytkiem. Około zachodu Słońca minął nas duży oddział rycerzy Imperialnego Królestwa. Zatrzymał nas i zsiadł z konia.
- Szaleńcy!
Wydobył się głos z pod jego zdobionej, srebrnej przyłbicy.
- Nie idźcie ani kroku dalej! Tam...
Wskazał ręką Góry i światło, które oświetlało jego podnóże.
- ... piekielne bestie opuściły swoją nikczemną pieczarę i zaatakowały górali w głębokich kopalniach, teraz pustoszą wszystko w promieniu kilku mil, tylko Słońce je powstrzymuje.
Zatoczył ręką krąg przed twarzą. To pewnie wyznawca Versa, Boga Ognia. Senciner wyrzekł tylko kilka słów zdaje się w innym języku. Nie byłem w stanie zapamiętać żadnej głoski. Następnie zrzucił kaptur z głowy. Jego twarz była poorana zmarszczkami, ale wyglądała młodziej, niż mogłem sobie wyobrażać, siwe włosy były długie, brudne i można było dojrzeć oznaki starości, miał też zmęczone oczy, ale było w nich to coś, co sprawia, ze człowiek zamiera i milknie. To co na moich oczach robił, ucząc mnie Nekromancji przeczyło jego wygladowi, ale właśnie to jest esencja magii - umysł, nie ciało.
Rycerze wciągnęli z przestrachem powietrze. Dwudziestu trzech konnych zeskoczyło na ziemię i ukłoniło się. Ja, oniemiały tym, co ujrzałem, stałem wciąż.
- Uciekajcie stąd, my się tym zajmiemy...
Przemówił sucho Senciner. Rycerze bez wahania posłuchali go, wskakując prędko na koń i odjeżdżając w milczeniu z wciąż pochylonymi głowami. Tętent kopyt cichł, ja patrzyłem na Mistrza, który powolnym krokiem zmierzał ku Górom. Gdy jeźdźcy byli już daleko mówiący z nami Rycerz krzyknął:
- Niechaj Światło będzie z Wami!"


Doriath, 17 Wilyar 55039
Widok, który ukazywał nam się wraz ze zbliżaniem do celu był coraz straszniejszy. Wioski w płomieniach, mieszkańcy byli dosłownie wszędzie. Nie spotkaliśmy jednak ani jednego ze sprawców mordu. To chyba dlatego, że podróżujemy za dnia. Pomyślałem.
Pierwszej nocy, jaką spędzaliśmy w pogrążonej w mroku piwnicy wioski w zgliszczach, nie zdarzyło się nic. Znowu miałem ten koszmar o płomieniach i wojownikach, podczas gdy w głowie słyszałem głos Sencinera: " Czy poczułeś kiedyś coś takiego?". Nie wiedziałem co to wszystko oznacza. Zauważyłem, że mój Mistrz nie śpi, czuwał całą noc przy wejściu do kryjówki. Postanowiłem z nim porozmawiać, skoro już nie śpię. On jednak uciszył mnie gestem, gdy wyrzekłem pierwsze słowo pytania.
Następnego ranka postanowiłem ponownie zapytać się go o reakcję Rycerzy. Od tamtej pory nie zakładał kaptura i zauważyłem niebieskie oczy i bardzo sędziwą twarz.
- Mistrzu...
Zacząłem, lecz zaraz on się odezwał.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego tamci Rycerze tak się mnie zlękli i już nie odrzekli nic o niebezpieczeństwie naszej podróży ku Górom?
Zapytał Senciner swym mądrym, acz chłodnym głosem. Przytaknąłem.
- A wiec posłuchaj uważnie, uczniu. Wiele lat temu pewien demon trawił miasta i ich mieszkańców na Południowych Kresach. Były to czasy ciągłych wojen Królestwa z okolicznymi ludami i walka o wielkie skarby legendarnych cywilizacji, ginęło wiele wspaniałych ludzi. Imperator nie miał wystarczająco dużo ludzi i bardzo trapiły go wieści z Południa, jak i ofiary wojny. Rada Mędrców poleciła Zgromadzenie, którego byłem członkiem. Odbywałem szkolenie wraz z innymi magami, wiec byliśmy daleko od Królestwa. Nawiedził mnie pewnej nocy we śnie Najwyższy z Mędrców i przesłał mi wizje tego co działo się w Królestwie. Makabryczne wizje. Prosił o rychłą pomoc. Porzuciłem szkolenie i wróciłem na dwór, by pomóc. Imperator nie był przekonany o tym, ze ja jeden mógłbym odpędzić tą straszliwą bestię. Udało się tam ze mną wielu żołnierzy Władcy. Wielcy bohaterowie, około setki. Gdy dotarliśmy na miejsce, wyglądało na to, że samo Piekło znalazło swój dom w naszym świecie. Odbyło się jedno starcie z Demonem i rozgromił on naszą drużynę. Po kilku dniach ukrywania się pośród zgliszczy ostatecznie zniszczyłem go, mając mentalne i duchowe wsparcie Zgromadzenia oraz Rady. Demon przed śmiercią wyrzekł swym głosem, że powrócą jego sługi i nie będzie można ich powstrzymać.
Przerwał na chwilę i gestem wskazał mi, bym podał mu wody. Wypił powoli i kontynuował.
- Musiałem poznać jego imię, nim odesłałem go w Nicość. Nazywał się Senciner.
Mistrz powstał i nakazał ruszać dalej. Cel był blisko. Poszliśmy zatem w milczeniu, przerywanym czasem krótką wymianą zdań o tym, co nas czeka.


Astron, 21 miesiąc 54367
Gospoda była dziś pełna i gwarno było niemiłosiernie. Grzane piwo rozlewało się po obfitych biustach nalanych kobiet rozwiązłych i ciężko pracujących, śmiechy zapijaczonych osiłków i śmierdzących grubasach dało się słyszeć nawet na rynku przed budynkiem. Jeśli człowiek miał sakwę pękającą w szwach mógł jednak w spokoju zasiąść przy stołach bardziej zadbanych na piętrze, gdzie inżynierowie zadbali o to, by dźwięki z dołu nie zakłócały rozmów burżuazyjnej klienteli. Tak też wybrali sobie miejsca, przy stole naprzeciw drzwi trzej panowie Wilgard Jagoh, Karl Medner oraz Pomir Y'gl Matys. Zacni bogacze, którzy zjechali do tego miasta w celach sobie dobrze znanych.
- Szanowni wspólnicy, wiecie dobrze, jaki był powód przebycia tak dalekiej drogi aż ku samym podnóżom Gór.
Odezwał się Karl, niewysoki mężczyzna o krótkiej czarnej bródce i trochę długich, prostych czarnych włosach. Miał minę człowieka pewnego swych racji. Był bardzo popularny, toteż i wpływowy, najbogatszy z całej trójki, ale i najmniej rozważny. Zbyt porywczy by zastanowić się chwilę czy interes jest wart świeczki. Dlatego wziął do spółki dwóch pozostałych mężczyzn.

Oтeли Бидефорд セー