Fallian De'Aray - 2010-09-01 23:00:14

Pierwszą rzeczą rzucającą się w centrum miasta jest nie sama jego konstrukcja, czyli charakterystyczne budowle i organizacja, ale wieczny tłum ludzi zgromadzonych na placu.
Zbierają się oni w tym jakże przestrzennym miejscu na miejskie uroczystości i obwieszczenia.
Są i tacy, którzy przychodzą tutaj, aby kupić kilka drobiazgów u handlarzy.
Bywają też zwykli spacerowicze, wałęsający się bez celu.
Ostatnia grupą są osoby z niejasnymi celami i zamiarami. Ich trzeba się wystrzegać, lecz jak dojrzeć ich pośród anonimowości nim ktoś pozbawi cię bezszelestnie sakiewki?
Rynek Quidsors jak na miasto ładu przystało jest kwadratowy i poukładany. Jest miejsce, by usiąść. Można też popływać w małym stawie, lecz straż pod groźbą zaprowadzenia porządku stanowczo tego odradzają. Byłoby to nieszczęściem na oczach tylu ludzi wplątać się w taką sytuację. Szczęściem znowu ma być wrzuceniem dukata do sadzawki...
Na środku wybudowano duży piedestał na wzór sceny z mównicą. Gdzieś na podwyższeniu znajdują się trzy niedawno używane zaczepy. Można więc i powisieć...
W letni dzień to najbardziej ruchliwe miejsce Quidsors. W nocy robi się całkiem pusto. Pustce tej przygrywają cykady.

***

Mistrz gry:

{Słońce już dawno wzeszło nad miastem. Na rynku nie działo się nic niepokojącego, albo zwyczajnie pośród tego tłumu osoby odpowiedzialne za niepokojące zdarzenia, dobrze kryli się przed rozgłosem.
Gdzieniegdzie można było spotkać, to mniej ,to bardziej podejrzanych żebraków.
Przyszedł też mężczyzna, od którego rozchodzą się już ludzie, bo okazało się, iż jego małpa wcale nie jest tresowana, chyba że elementem przedstawienia było ugryzienie właściciela, a potem wycieranie zakrwawionych zębów w kogo popadnie. Straż uspokoiła mały tłum i wszystko jest już pod kontrolą.
Pod kontrolą wydawały się być także zamaskowane zwłoki ściągane z szubienic.
Ponad tą codziennością, można było usłyszeć przenikliwy głos chłopca pytającego się niemal każdego mężczyzny, szarpiąc ich przy tym za odzienie, czy jest kimś kto zwie się: Sir Mathew.
Efekty poszukiwań chłopca były różne.
Był odrzucany, spławiany albo pozostawiony z odpowiedzią w postaci wzruszonych ramion jakiegoś mężczyzny. Skrajnie zdarzył przypadek, kiedy to chłopiec będąc pewnym iż zwracał delikatnym szarpnięciem płaszcza uwagę tęgiego mężczyzny, lecz po odwróceniu jego wątpliwości rozwiały się bezpowrotnie, gdy ów mężczyzna w rzeczywistości był mężną kobietą, bo potężną, w dodatku z wąsem. Chłopiec dobrze zapamięta obraz tej twarzy. Stanie się on zapewne powodem koszmarów, ale może też być skuteczną bronią przeciwko psionowi.
Nie mniej jednak malec nadal bez wytchnienia próbował odnaleźć tego kogoś:
-Przepraszam! Sir Mathew?
-A może to pan?
-Czy zna pani Sir Mathewa? Widziała go pani? Naprawdę?! Czyli nie...}


(Dla formalności i ułatwienia kopiuję tu zaległe posty ze skrzynki, aby już nie robić więcej zamieszania).


Sir Mathew:

A więc Quidsors. A więc to tutaj dotarł. Jest zmęczony, tak, zmęczony i to właśnie tu osiądzie. Ma 40 lat, to dużo. Tak, jest człowiekiem - to z pewnością dużo jak na człowieka. Ma w końcu za sobą - mówiąc wręcz prawie z aryjską dokładnością - pół życia. 40 lat... Jest już człowiekiem w - jak to mówią - średnim wieku. Ale to też dobrze. Bo średni wiek łączy wiele dobrych cech. W średnim wieku jest się doświadczonym, a do tego jeszcze sprawnym. Sprawnym, to znaczy: jeszcze możesz walczyć, nie sprawia ci to kłopotu, kiedy chcesz biec - biegniesz, nie czujesz bólu w stawach, nie, stawy Cię nie bolą. To znaczy też - masz sprawny wzrok i nie chorujesz tak często jak starcy. Tak, bez wątpienia dobrze jest być w średnim wieku.
Tak więc będąc w średnim wieku, mając 40 lat dotarł do Quidsors i to tutaj właśnie osiądzie. Będzie tu mieszkał. Samotnie, nie łudził się, że będzie inaczej. Był samotny przez całe życie i z pewnością już tak zostanie. On się różni od tego świata, chce dobra, nie zła, ceni piękno - nie brzydotę, zamiast kłamać - mówi prawdę. Te czasy do niego nie pasuje, on nimi gardzi i pluje na nie, ma je gdzieś. Leje na nie sikiem prostym; olewa je. Walczy tylko o to w co wierzy - walczy do Dobro, Piękno i Prawdę. Może kiedyś przestanie, może kiedyś zwątpi, tego nie wie, ale dopóki wierzy w te trzy cnoty najwyższe będzie ich bronić i będzie o nie walczyć. I nie będzie zważać na to, czy w swych walkach jest sam, czy z kimś. Nie, to jest nie ważne. Ważne jest tylko żyć z własnym sumieniem i on ma taki zamiar. Dobro, Piękno i Prawda.
Stał teraz na rynku. Rozglądał się uważnie, chłonął otoczenie i otaczających go ludzi. Sakwę schowaną za pasek trzymał mocno, pewnie. Ruchy miał sprężyste chociaż trochę monotonne i równomierne. Niewątpliwie był pewny siebie, może nawet nieco patetyczny i wyniosły, z dużą dozą patosu wkładaną w swój wizerunek. Miał on odstraszać innych od siebie, bo chociaż jako swój cel obierał pomoc innym nigdy nie lubił kiedy ludzie mu się narzucali. Ludzie go zawsze męczyli. Męczyli go swoją nudą, niczym ciekawym, swymi problemami, które rzadko różniły się od problemów innych. Wszyscy byli dla niego nijacy i tylko niektórzy - ale były to niewątpliwie fenomeny - przyciągały jego uwagę.
Naraz usłyszał swoje imię. Potrząsnął głową - tu nikt go nie znał, jego nazwisko nigdy nie było głośne, a tu jest pierwszy raz i nie ma nic z tym miejscem wspólnego. Ale znowu. Znowu ktoś powtórzył jego imię i nazwisko wraz z tytułem który sobie nadał: sir. Teraz jednak był mocniejszy i dobiegał z bliższa. Obrócił się powoli w kierunku skąd ów głos dobiegał. I wtedy zobaczył. To był młody chłopak - właził innym pod nogi, pociągał za rękawy i usilnie próbował znaleźć właśnie jego: Sir Mathewa Bourna.
- Ja go może i znam. - powiedział nagle głębokim basem, aby zwrócić na siebie uwagę chłopca. - To zależy czego od niego chcesz. - dodał po chwili, gdy już młodzieniec podszedł do niego z pełnymi nadziei oczyma. Oczy miał ładne i głębokie, i to uwiodło Mathewa. Właśnie te oczy, bo były to oczy niezakłamane i szczere. Niewinne. Bardzo piękne - kiedy się w nie patrzyło wtedy mogłeś ujrzeć duszę drugiej osoby, czytałeś ją i już wiedziałeś o niej wszystko.

Mistrz gry:

{Chłopiec odruchowo odwrócił się w stronę skąd dobiegł głos mężczyzny. Istotnie w oczach malca pojawiły się iskierki nadziei a naiwność emanowała, przez tak szybkie odzyskanie energii.
Kiedy podszedł bliżej, zmierzył wojownika spojrzeniem, co wyglądało jakby podkreślał, iż jego misja jest niezwykle ważna. Mrużył oczy przez kiepskie światło. Chłopak był bardzo przejęty. Gubił się w swoich działaniach. Podrapał się w głowę. Wyciągnął powoli ze swojej torby starannie zalakowany pergamin z pieczęcią, pozbawioną symbolu.
-Mam ważną wiadomość dla Sir Mathewa Bou... B... Bor.... Boł...- nie potrafił wymówić. Widać był amatorem w doręczaniu w dodatku z wadą wymowy.
Chłopiec westchnął:
-Muszę go znaleźć i mu to doręczyć.- odwrócił się i zrobił jeden krok. Roztargniony zaczął znowu wskazując palcem na kogoś w tłumie:
-Czy pan to Sir Mathew?}

Sit Mathew:

- Stój. Wracaj. - złapał chłopaka za ramię i obrócił go twarzą ku sobie. - Daj mi tę wiadomość. Tak, to ja jestem Sir Mathew Bourne. - uprzedził jego pytanie przy okazji specjalnie akcentując swoje nazwisko. Bourne. B o u r n e. Z niemym "u", a więc: Born.
Co ten chłopak dla niego niesie? Skąd w ogóle go znał i kto go wysłał, aby go znaleźć? To ciekawe, w końcu jest w tym mieście pierwszy raz, a tu już ktoś go szuka, czegoś od niego oczekuje.
- Chłopcze, na miłość boską, szybko, nie mam wiele czasu, naprawdę. - skłamał. Miał masę czasu, ale robił się coraz bardziej niecierpliwy. Sytuacja intrygowała go.

zakonswiatla.pun.pl