Darayawus Shiro - 2010-07-18 04:03:43

Wiele tu było ostatnio pożegnań. No może nie za wiele, ale kilku graczy zniknęło w tajemniczych okolicznościach. A jednak ja nie zamierzam dołączyć do tego grona. Chciałem raczej... No właśnie. Sam nie wiem po co to piszę, skoro większość z Was i tak ma to gdzieś, tak samo jak moją postać. Nie wiem skąd wziąłem w ogóle odwagę, by zacząć klecić te marne zdania, uznajcie więc że to ten alkohol buzujący we krwi... Wszystkich zapewniam że nie ma tu nic ciekawego, prócz próby zebrania tych wszystkich myśli, które ostatnio krążyły po mojej głowie i za pewne jeszcze nie kompletnych. Dlatego też na prawdę nie zmuszam do kontynuowania wpatrywania się w te beznadziejnie napisane słowa...

Otóż. Jak by nie było, codziennie wieczorem można mnie spotkać na Zakonie. Wyjątkiem są te rzadkie chwile, gdy ktoś ze znajomych przypomni sobie o mnie i wyciągnie mnie w jakieś miejsce, gdzie alkohol leje się strumieniami. Właściwie Zakon jest ostatnią stroną, jaką przeglądam przed pójściem spać i również jedną z pierwszych, jakie włączam zaraz po odpaleniu blaszaka... Co dzień więc w nocy patrzę na wszystkie te tematy w których powinienem odpisać. Nie robię tego... znowu. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka, ale jednocześnie też wiem ze tak na prawdę po raz kolejny robię z siebie chuja... Kładę się spać ciągle myśląc o Zakonie i tych jebanych tematach, w których można spotkać moją postać, która z resztą ma powinna wykonać swój ruch. Leżę tak wgapiając się w ścianę/okno/sufit. Wymyślając zajebiste zdania, jakich mógłbym użyć podczas odpisywania. Czasem tworzę też nowe miejsca, które można by dodać, a czasem nawet misje i sesje, które mógłby by wnieś coś więcej niż tylko schematyczne: Znajdź punkt x. Przejdź nim do punktu y. Przerąb się przez punkt y, zabij bossa i przynieś mi to czego strzeże. Co noc obiecuję sobie też że napiszę to wszystko zaraz z rana... Że wstanę, umyję się i jedząc śniadanie przed kompem, zajmę się Zakonem. Jedynym z dwóch hobby, jakie mi jeszcze zostały... Przecież w końcu są wakacje a ja nadal nie znalazłem pracy, za którą uparcie rozglądam się już parę miesięcy....

No i wstaję. Troszkę później niż rano. Przed samym południem. Powoli dochodzę do siebie, choć przecież nie mam po czym i siorbiąc półlitrowy kubek kawy, siadam przed kompem. Najpierw są standardowe strony... Komixxy, demoty... Potem sprawdzam czy nie ma jakiegoś nowego anime, które mógłbym obejrzeć. Potem jeszcze warez, żeby znowu coś zpiracić... Bo przecież taki chędożony złodziej ze mnie... No ale po tych 10 min w końcu czas na Zakon. Jeszcze parę godzin wcześniej były wielkie plany. Znowu widzę Zakon. Widziałem go już tyle razy, że znam jego rozkład na pamięć i intuicyjnie przewijam tam gdzie tylko chce... Najpierw patrzę kto jest na forum. Znowu same koty... Nie mam nic do nowych. W ręcz przeciwnie, Często z nimi rozmawiam. Czasem nawet kulturalnie. Jednak przecież były plany. Przywitałem się i dalej ich zignoruję... Nawet nie wiem ile razy tak robiłem. Zapewne za dużo...

Po kolei otwieram miejsca, w których powinienem odpisać. Przyglądam im się po kolei. Czasem nawet parenaście minut. Czytam posty innych żeby wczuć się w klimat i nie pierdolnąć jakiejś głupoty. Z niewiadomej przyczyny zaczynam się wkurwiać. To chyba przez posty innych. Czasami na prawdę są... odpychające. Nawet nie wiem co mógłbym napisać, żeby pchnąć nieco akcję do przodu i nie smęcić na rozprawianiu o tym w jaki sposób najlepiej obrać ogórka gruntowego... Albo znowu mi ktoś nie odpisał i teraz nie wiem co mam robić. Zajebać go fabularnie? A może grzecznie poczekać żeby potem nie było że nie mógł odpisać bo miał nagły wyjazd/ nie miał netu/ Ktoś blisku mu umierał/ Albo też po prostu wciągnęło mu wacka do maszynki podczas mielenia mięsa na pierogi... Nie mam nic do wypadków losowych i szanuję to że ktoś nie mógł... Dlatego też wyłączam ten temat czując że znowu jestem robiony w chuja... Ale to nic. Można się przyzwyczaić tak samo jak do fizycznego bólu. Wystarczy że jest on jednostajny i nie zmienia swojego natężenia czy tu w dół, czy w górę. Być może to dla tego nigdy nie lubiłem tych pierdolonych sinusoid...

Znowu okazuje się że nie mam gdzie odpisać.. Wszystkie zajebiste pomysły, które zrodziły się w mej chorej głowie w nocy, wyparowały po zobaczeniu Zakonu... Dlatego też przeglądam działy na chybił-trafił. Tych z oznaczeniem "Minimisja" nawet nie ruszam. I tak na nią nie zdążyłem, albo też nie była przeznaczona dla mojej postaci. Nie przejmuje się tym jednak zbytnio. Pewnie jakbym zdążył, to i tak czekał bym do usranej śmierci na odpowiedź. Dlatego też czytam przygody innych użytkowników. Chociaż przygodami to trudno to nazwać. Bowiem największą aktywność okazują o dziwo, Ci nowi. Ale kurczaki pozostawione same sobie, bez możliwości jakiejkolwiek przygody, pierdolą się gdzieś po kątach, albo naokoło... Ja wiem... Czasem miło jest spotkać się w jakimś temacie i po rozprawiać o pierdołach z przedstawicielem płci przeciwniej... Ale na Boga! Zakon ma do zaoferowania też coś więcej niż umożliwienie spotkania w charakterze matrymonialnym... Rozumiem że nie każda postać jest wyjebanym w kosmos magiem, czy też napakowanym w fallus wojem. Ale nawet słabe, kruchutkie postaci mają tu co robić... Przykład? Proszę bardzo... Mamy teraz teraz wydarzenie kulturowe na skalę całego Zakonu. Wesele Mistrza i Mistrzyni. Z tego co wiem, to jest to event dla każdego Zakonnika. Dlaczego więc jestem tam tylko ja z trzema kobietami?! Nie żebym narzekał na taki stan, ale zdaje mi się, że Zakonników jest znacznie więcej... Rozumiem że nie każdy ma ochotę na publiczną zabawę z wieloma graczami, ale czy grethit jest tak z tymi wszystkimi 20 osobami, które widzę codziennie?...

Dlatego też wkurwiony zamykam Zakon i idę w fallus. No dobra. Czasem zostaję zajmując się czym innym, żeby tylko nie dostać jakiejś nerwicy. Częściej jednak wychodzę z domu, żeby nie stać się jakimś hikikomori. Czuję się oszukany przez życię, bo gdy pierwszy raz trafiłem na Zakon, przez wiele zainteresowań, nie miałem dla niego tyle czasu, ile chciałbym mu poświęcić. A teraz gdy przez sprawy osobiste zrezygnowałem z poprzedniego stylu życia, to Zakon nie ma mi do zaoferowania tego, co dawniej. Choć  nawet nie umiem określić, czego tak mi brakuje... To nie jest wina Mangela i zmian, które wprowadził Dobrze wiem że te są potrzebne i niektóre nawet przypadły mi od razu do gustu. Większe pretensje mam do innych adminów, którzy chuja robią. Jednak nie obwiniam ich, bowiem doskonale wiem, że każdy ma swoje życie i sprawy i szanuję to. Nigdy nie poganiałem nikogo, prócz grzecznego przypomnienia, bowiem Zakon powinien być formą rozrywki a nie obowiązku. Tyle że znowu czuję się, jakby ktoś robił mnie w chuja...

Wracam wieczorem... Późniejszym, lub wcześniejszym. Tylko czasem mnie nie ma, bo zalewam się w trupa. Wieczorem Zakon jest pierwszą stroną. Dopiero potem włączam sobie anime, żeby mi sie bufferowało, a w międzyczasie rozmawiam z innymi na CB. Znowu sami nowi...grethit! Ja na prawdę nic do nich nie mam. Dobrze się ich drażni i prowokuje, ale na prawdę brakuje mi tego starego składu, który można było zastać zawsze o tej porze jeszcze rok wcześniej. Przypominam sobie więc po raz wtóry te czasy, kiedy pojawiłem się pierwszy raz na Zakonie. To że byłem wtedy zwykłym trollem, miłośnikiem flamewaru. A zwłaszcza to jak wkurwiałem wszystkich, lub też grałem pod publikę. Jednym słowem - świetnie się bawiłem. Ale też widziałem, że nie różni się to od mojego zwykłego, szkolnego życia. Dlatego też zacząłem uczyć się od innych graczy. To niesamowite odkrycie, że można tak dobrze się bawić, pisząc coś. Zawsze miałem dobrą wyobraźnie i czułem że zwykłe gry PC mnie ograniczają, więc... Poczułem się wolny. Przyznaję też że że jest czarniejsza strona tego, że przerzuciłem się na PBF-y. Nigdy nie byłem bogaty i nie stać mnie było na gry i dobry sprzęt. Z pierwszym sobie poradziłem piracąc na każdy możliwy sposób prócz wyniesienia gry bezpośrednio ze sklepu, ale z dobrymi częściami był problem. Szukałem więc zastępstwa za gry i książki fantasy, których nie było u mnie w bibliotece i na które nie było mnie stać...

Wieczorem często patrzę na pierwszą misję, jaką postanowiłem zrobić. Jednak nie myślę już o tym co mógłbym odpisać. Wtedy myślę już tylko o tym, co kierowało mną, podczas tworzenia tejże misji. Chciałem zebrać kilku, z pośród najlepszych graczy Zakonu, by pokazać reszcie, że można tutaj bawić nie tylko poprzez ostre rżnięcie w najbliższych krzakach puszczy, ale też wziąć udział w przygodzie, o której nie przeczyta się nigdzie indziej... Nawet nie wiem który już raz stwierdzam iż jestem naiwny. Cóż... Wygląda na to iż naiwność to moja druga cecha zaraz po głupocie...

I znów pisze do mnie Mangel. Jak zresztą co dzień. Przyzwyczaiłem się do tego tak, że nawet martwię się, gdy nie napisze. Z resztą... Często jest tak, że jest on jedyną osobą, która do mnie pisze... Dlaczego z ponad 130 osobowej listy kontaktów kumpli, znajmych, rodziny czy też tzw "przyjaciół" nie napiszę do mnie nikt? A raczej dlaczego piszą do mnie tylko wtedy, gdy coś potrzebują? grethit... A ja znowu pomagam, nie chcąc nic w zamian. Co to za popierdolona natura mną kieruje... Z Mangelem znowu rozmawiam o Zakonie. O czym innym miałbym rozmawiać? Z resztą... On sam kiedyś powiedział że jestem monotematyczny i można ze mną rozmawiać tylko o  forum... Znowu pyta się mnie o zdanie, a ja próbuje zrozumieć o co mu właściwie chodzi. Następnie staram się sklecić coś mądrego, żeby nie wyjść na idiotę, którym przecież i tak jestem. Zawsze byłem tylko i wyłącznie idiotą, choć nie tak dawno awansowałem na fundamentalistę. To się chyba nazywa postęp... Dlaczego w ogóle pyta się mnie o zdanie? Przecież i tak ma już wyrobione własne, a moje argumenty są przerabiane na mielone. Czasami wydaje mi się, że pyta mnie tylko po to, by za chwilę udowodnić że jego zdanie jest słuszniejsze od mojego, a ja szukam dziury w całym, a na koniec daję mu do zrozumienia, że to on ma rację. Tak na prawdę jednak, moje wyrobione zdanie nie zmienia się i czekam aż szefu trochę zmięknie. W końcu tak na prawdę i tak nie siedzę w tym temacie, więc nie wiele mogę powiedzieć, a przecież głupio było by się tak od razu ze wszystkim zgodzić...

Czasami, choć i tu nie wiem czemu, mam jednak jakiś pomysł. Koncepcję czegoś, o czym mógłbym  podyskutować. Szybko jednak zauważam, że pomysły te biorę z własnego forum, którego mechanikę stworzyłem z kawałków innych, które widziałem i które mi się spodobały.
Niestety jednak to tylko pomysły wzięte z PBF-u, które powstały tylko i wyłącznie w moim chorym umyśle i są wyidealizowane. Pewnie też nigdy nie będą miały szansy sprawdzić się w praktyce... I Dlatego też i tym razem Mangel udowadnia że jego koncepcja jest bardziej koncepcjonalna od mojej. Zdziwiłbym się, jakby było inaczej. W końcu to jego świat... Jego słuszność powinna być słuszniejsza od mojej. Może moim zadaniem jest utwierdzać go w tym przekonaniu? Cholera wi. Jedno jest pewne. Jego umysł kroczy ścieżkami, na które ja nigdy nie będę miał wstępu, ale dla mnie to dobrze. Bycie idiota jest wygodne. Bowiem przecież tylko głupcy nie mylą się nigdy.

W końcu jednak daje mi spokój. Pewnie uznaje że na razie nie przydam mu się, ale na wszelki wypadek pozostawia mnie w gotowości do działania. Łatwo to poznać, bowiem podsyła mi różne śmieszne linki, które mogły by nawet wywołać w kimś zgorszenie. W końcu sentencje życiowe zawarte w komixxach czasami, przerastają moją prostą logikę. W międzyczasie, gdy Mangel rozmawia z kim innym, ja wyłączam się, albo też drażnię kurczaki. Albo robie coś bez celu, by na końcu znów wrócić na Zakon i z nim zakończyć dzień. To prawie jak mantra. Modlitwa, którą odprawiam na co dzień. Wtedy to właśnie przypominam sobie o modlitwie. Kiedyś obiecałem, że będę się modlił o umęczoną duszę Mangela. On pewnie nadal myśli że to tylko żart, ale przecież ja jestem pieprzonym fundamentalistą i słowo jest dla mnie ważniejsze od pieniędzy. Dlaczego to robię? Może na przekór wszystkiemu, a może z powodu nieuleczalnej głupoty, na którą cierpię. Ważne że mam z tego powodu złowieszczą satysfakcję...

I znowu kładę się spać... Jednak nim usnę, czeka mnie po raz kolejny co najmniej godzina pięknego, idealnego Zakonu... Zakonu, w którym Sulam znów częstuje mnie herbatą, by następnie pogrozić mu swoją łyżką cnoty i po raz kolejny zabiera moją broń wyborową... Zakonu, w który gdy zostaniesz uderzony schodami przez kostkę lodu, to wypadasz przez okno... Zakonu w którym urządzam Ski cosplay nakazując jej założyć strój pokojówki i kocie uszka, gdy w Karczmie znowu jest jakaś burda, a na to wszystko wchodzi roztargniony Ang i znowu przycina sobie drzwiami ogon. Zakonu, w którym Sol mnie nienawidzi i straszy znajomymi dresami, a Silver znowu się naćpała i próbuje mnie zabić. I zastanawiam się co właściwie się stało. Przecież Ci gracze nie umarli. Większość, nawet nadal gra na Zakonie. Czy to oni się zmienili, czy też to mój stan psychiczny się pogorszył? Cokolwiek to było, wydarzyło się, gdy odszedłem z Zakonu na parę miesięcy...

Jeśli czytasz to, to nie ważne kim jesteś... Wiedz że są to zwykłe, luźne myśli idioty... Możliwe że jestem szaleńcem, ale to ty jesteś na tyle zdesperowany, że czytasz te brednie, pomimo że mógłbyś w tym czasie zrobić coś konstruktywniejszego.... Być może jednak nie jestem jedynym frajerem na Zakonie. Jeśli faktycznie to czytasz, to wiedz, że w tym momencie moja twarz przybiera wyraz "troll face", bowiem dajesz mi jeszcze nadzieję... ^^

zakonswiatla.pun.pl